O świcie na łące
całowałam kwiaty
brzask pąsowił im płatkowe lica
spod przymkniętych powiek
strząsały sen
i otwierały nieśmiało kielichy
w szerokim uśmiechu do słońca
o zmierzchu na łące
żegnałam kwiaty
krwawy blask je oblewał
łuną gasnącego żaru
a one spryskiwały się
przedwieczorną rosą
dla ochłody
i delikatnie otulały do snu
kołderką aksamitnych płatków
kwiaty rankiem zbudzą się znów
otworzą szeroko oczy
rozprasują wiatrem sukienki
tak samo jutro pojutrze
za sto dni i za sto lat
one doznają reinkarnacji
ja - efemeryda
umieram coraz więcej i więcej
kiedyś
nie otworzę oczu
nie założę nowej sukienki
kwiaty pozostaną na posterunku...
ojtam 2013-04-29
Ale nadejdzie a "kiedyś" może trwać 25 lat albo 25 minut, niestety.
Nie uciekniemy, ale nie ma co się przejmować! Przez 25 minut lub lat żyjmy!!!!
chipie 2013-04-29
Tak pięknie i... tak smutno na koniec...
violka 2013-05-01
Kwiaty piękne i piękny wiersz:))Twojego pióra? Dla mnie masz tak poetycką i romantyczną Duszę,że zapytać muszę!