[19333003]

"Kiedy było ciepło, okupowałem mały balkon kamienny, na który wychodziło się z gabinetu ojca. Przypuszczałem zeń ataki do okolicznych kamienic, bo kominy ich, dymiąc, zamieniały je w okręty wojenne. Chętnie również bywałem tam Robinsonem albo właściwie sobą na bezludnej wyspie. Zainteresowania moje jak powój wiły się od samego początku wokół doznań gastronomicznych, więc sprawą centralną było gromadzenie żywności. A więc, ziarna wyłuskane kukurydzy, w małych papierowych tutkach, albo i bób nawet, gdy przyszła pora — czereśnie, surowiec amunicyjny, bo pestkami ich dawało się nieźle strzelać z broni krótkiej lub zwyczajnie, ścisnąwszy je palcami. Czasem ciągnące się kawowe hopjesy, czasem resztki obiadowych legumin eskamotowane ze stołu. Otaczałem się talerzykami, woreczkami, tutkami i rozpoczynałem trudne i pełne niebezpieczeństw życie samotnika. Grzesznik, przestępca nawet, miałem o czym rozmyślać. Nauczyłem się wszak włamywania do środkowej szuflady jadalnego kredensu, gdzie matka przechowywała placki i torty; wyjmowałem górną szufladę i nożem obrabiałem kręgi słodkiego ciasta, z takim obliczeniem, aby nie dało się na pierwszy rzut oka dostrzec ich uszczuplenia. Potem zbierałem i zjadałem okruszki, a nóż, narzędzie występku, starannie oblizywałem dla zatarcia śladów. Niekiedy rozwaga walczyła we mnie z ponurą namiętnością do kandyzowanych owoców, jakimi przystrojone były wyroby cukiernicze, i niejednokrotnie łupiłem lukrowaną powierzchnię. Ogałacałem ja z zielonego, skrzypiącego słodko w zębach tataraku i skórek pomarańczowych, cykat, stwarzając łysiny nie do ukrycia. Oczekiwałem potem skutków fatalnego czynu z poczuciem beznadziejności, a zarazem ze stoicką desperacją.

Sąsiadami moich sjest balkonowych były dwa oleandry w dużych drewnianych kubłach, zakwitające jeden biało. a drugi różowo; współżyłem z nimi na prawach neutralności, ani mnie ich obecność ziębiła, ani grzała. Wewnątrz mieszkania też było trochę roślin–degeneratów, tych dalekich skarlałych krewniaków flory południa, jakaś palma, co wciąż umierała rdzawo, ale nie mogła skonać ostatecznie, filodendron o blaszastych liściach i maleńka sosenka czy też jodełka może, nie wiem, wypuszczająca co roku bladozielone, pachnące pęczki młodego igliwia."
(Stanisław Lem,"Wysoki Zamek").

dodane na fotoforum:

jolkas

jolkas 2012-01-27

:-)))

paw60

paw60 2012-01-27

Przeczytam...:))
Też mam swój balkon z dziecinstwa:::))))
http://www.garnek.pl/paw60/17307508/rodzenstwo-na-balkonie

Pozdrawiam:))

massi

massi 2012-01-27

Muszę się koniecznie tam wybrać:),wygląda pięknie

dodaj komentarz

kolejne >