****

****

...

Myślę sobie tylko o jednym z ostatnich pięciu lat prezydentury: staliśmy się społeczeństwem chamów. Oplutych i opluwających, po przyspieszonym kursie schamiania. Zohydzamy sobie świat, pozwalamy niszczyć, wykluczać, piętnować najbliższe nam osoby, naszych przyjaciół, znajomych, wreszcie - nas samych. To nie do uwierzenia, ale weszliśmy w ten rynsztok, uznając człowieka za polityczną kategorię, wleczoną na partyjnych agorach przez tępaków. I wszyscy jesteśmy temu winni. Ze strachu, nieczułości, ignorancji.
Gdy oglądam w telewizji prezydenta mojego kraju, widzę w nim nasze wspólnotowe słabości. Kompleks niższości kamuflowany butą, "swojskość" na granicy obciachu, zapalczywość podszytą bezradnością, obracanie głupot w zbiorową mądrość. Gdy widzę premiera mojego kraju, który rozdaje na lewo i prawo promesy, zastanawiam się, czy naprawdę można nas kupić, czy to jedyna forma skutecznego "dialogu" i argumentów? I najważniejsze: gdy widzę starszą kobietę, ojca kilkorga dzieci w moim kraju, jak klękając całują z wdzięczności ręce polityków, zaczyna ogarniać mnie wstyd. Nie za tę kobietę, nie za tego ojca. Wstydzę się za siebie, za nas, że pozwoliliśmy, aby populizm stał się narodową religią.

(komentarze wyłączone)