****

****

„Do zgromadzonych tłumów Jezus przemówił: Na katedrze Mojżesza zasiedli uczeni w Piśmie i faryzeusze. Czyńcie, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie. Mówią bowiem, ale sami nie czynią. Wiążą ciężary wielkie i nie do uniesienia i ludziom kładą na ramiona, lecz sami palcem ruszyć ich nie chcą. Wszystkie swe uczynki spełniają w tym celu, żeby się ludziom pokazać. Lubią zaszczytne miejsca na ucztach i pierwsze krzesła w synagogach. Chcą, by ich pozdrawiano na rynkach i żeby ludzie nazywali ich Rabbi.” / Mt 23, 1-7 /

Katedra wielu z nas kojarzy się ze strzelistymi wieżami w kilkudziesięciu polskich miastach. Ostatnio zaczyna się również kojarzyć ze szpalerem opancerzonych policjantów i zakutych w kominiarki łysoli zgromadzonych na wezwanie prezesa przed kościołami. Katedra to kościół biskupa diecezji. Ale Mojżesz ani nie był biskupem, ani nie miał biskupiej limuzyny, ani kamiennej świątyni, a jednak miał swoją katedrę. Bo katedra to również miejsce zajmowane przez przywódcę. Taki tron, czy krzesło, może być nawet taboret, byleby zainteresowani wiedzieli, że to miejsce zarezerwowane dla pierwszego po Bogu. A gdy się zajmuje pierwsze miejsce, to się może człowiek przyzwyczaić, że na innych patrzy z góry. Bo przecież taka katedra powinna być choćby trochę wyżej, by zgromadzeni wypatrywali i widzieli, by nastawiali ucha i usłyszeli. Ponoć do Mojżesza przychodzili od świtu do nocy i zamęczali go spornymi sprawami. Spadek podzielić, żonę oddalić, złodzieja ukarać i troskę o chorego ojca zrzucić na barki rodzeństwa. W każdej spornej sprawie głos przywódcy bywa rozstrzygający. Nawet, a może zwłaszcza wtedy, gdy proszący o interwencję racji nie ma. Albo jego racje są słabiutkie i tylko głos autorytetu może szalę przechylić na stronę proszącego. A jeśli tak, to warto zabiegać o tę łaskawość autorytetu nawet płacąc wysoką cenę. A stąd znów krok do skorumpowania przywódcy. Bywają tacy, których nikt i nic nie skorumpuje. Ale są i inni.

Jezus mówi właśnie o tych innych. Niektórzy zasiadający na pierwszych krzesłach dają się skorumpować z czasem. Inni, już zdążając ku szczytom, podliczają spodziewane profity. Z przywódczej roli zostaje u takich tylko błyszcząca złotem skorupa, którą się okryli i w której się ukryli przed światem. Złota, ale skromna. Skromna oczywiście w oczach obleczonego w nią uczonego w Piśmie lub faryzeusza. A czasem jedno i drugie. Niby uczony, a faryzeusz zarazem. Nie chodzi o to, by przywódca chodził boso i w jednej koszuli, jak jego poddani. To wiedzą i uznają za oczywiste nawet ci najbiedniejsi. Kogo wywyższyliśmy, tego słuchać będziemy i gotowiśmy zadbać o niego. Ale spotkać biskupa jadącego pociągiem lub autobusem na bierzmowanie, wizytację czy zebranie Konferencji Episkopatu zdarzyło się chyba naprawdę nielicznym. W Polsce nikt nie potrafi wyobrazić sobie spotkania z prezesem Kaczyńskim samotnie karmiącym w parku dzikie kaczki. Albo ministra edukacji na zakupach w markecie, albo kardynała Nycza spacerującego po bulwarach wiślanych. A przecież za czasów premiera Mazowieckiego takie spotkania były czymś codziennym. Zaś biskup Dembowski znany był z takich zwyczajnych odwiedzin u najuboższych. Gdy kardynał Bergoglio wsiadał do wagoniku metra w Buenos Aires, mało kto nań zwracał uwagę. Pewnie gdyby to zrobił dziś w Rzymie, niejeden ustąpiłby mu miejsca z życzliwym uśmiechem. Strzeliste wieże katedr niektórych niestety przyprawiają o zawrót głowy. Inni na wysokim krześle czują się jak w raju.

Nie będę się dłużej rozwodził nad losem wywyższonych i dźwigających wyszywaną złotem pelerynę. Nawet trochę im współczuję, gdy słuchają tego pouczenia Jezusa. Chyba że mają uszy, ale nie słyszą, oczy mają, ale nie widzą. Zamyślmy się chwilę nad słowami, w których Jezus wspomina o poddanych. Oto ci wywyższeni wiążą ciężary wielkie i nie do uniesienia i ludziom kładą je na ramiona, a sami palcem ich nie tkną. Wspólne dobro wymaga od wszystkich wyrzeczeń na rzecz społeczności. Żadna władza sama nie zbuduje szpitali, szkół, autostrad, a nawet nie rozstawi spowitych zwojami drutu kolczastego zasieków na granicach. Władza zbiera od wszystkich poddanych po ziarenku dla wspólnego dobra i coś wznosi, coś usprawnia, coś zabezpiecza. Tu wadliwe respiratory, tam mega-lotnisko w polu. Tu szpital na stadionie, tam maszty i flagi. A bywa, że nie po trochu zabierają, ale całkiem sporo, a w niektórych krajach zostawiają poddanym jedynie resztki, niewystarczające ani do godnego życia, ani nawet do godziwego pogrzebu. Takim ciężarem wielkim nałożonym przez zasiadających na wysokich krzesłach mogą być obciążenia podatkowe, ale również ograniczenia wolności poddanych i daniny różnego rodzaju. Władza może decydować, kiedy poddani mają stać na baczność i komu nisko się kłaniać. Nakazać może zachowywanie postów, odmawianie pacierzy i czapkowanie jaśniepanu. A jeśli nie, to grzywna, to dyby, to lochy, to łamanie kołem.

O wielkości przywódcy nie świadczy wysokość krzesła, które sobie kazał postawić. Miarą prawdziwej wielkości jest służba wspólnocie w czas trudnych wyzwań. Właśnie taki czas przeżywamy teraz w Polsce, w Europie, na świecie. Ktoś zdaje ten trudny egzamin, a wielu niestety go oblewa. Jak sprawy się mają z polskimi przywódcami politycznymi, kościelnymi, z autorytetami w dziedzinie opieki medycznej, gospodarki, edukacji czy wreszcie sprawiedliwości? Rozglądajmy się uważnie. To nasza gmina, tu nasza parafia, tu sejmik powiatowy, a tam sejm i senat. No i jeszcze Konferencja Episkopatu Polski i siedziba rządzącej partii, i willa na Żoliborzu. Czy nie dostrzegacie, że niektórzy z nich wiążą ciężary wielkie i nie do uniesienia i kładą je ludziom na ramiona? Niestety sami palcem ruszyć ich nie chcą

(komentarze wyłączone)