Pamiętam wiersz, który napisałam w maju:
Uszyłam sobie buty z wiosny,
I sukienkę letnią już mam.
We włosy wplotę kłos pszenicy,
złożyłam przysięgę - więc trwam!
Idealnie oddaje zawadiacki urok tego weekendu.
Tylko mnie mogą spotykać tak bardzo absurdalne sytuacje: wracają wczoraj truchtałam sobie ku Politechnice, by spotkać się z kierowcą. Nagle, zauważywszy mężczyznę, który raźnym krokiem przemierza tę samą ulicę, przyśpieszyłam - toż o 1:30, w środku uśpionego i na wpół pijanego miasta, żadna kobieta nie chciała by spotkać Nieznajomego - a już tym bardziej na lekkim rauszu, który definitywnie kierował jej małymi stopami.
Jak to się stało, że zaprzyjaźniłam się z powyższym nieznajomym, wróciłam w jego czapce (bo gonił mnie ze zmartwienia - idę z gołą głową!) i dałam się zaprosić na szybką kawę do Cottona - nie wiem! Nie wiem! Nie pamiętam nawet jak ma na imię i czy sama podałam mu swój numer telefonu - uroczy, ale nie w moim typie. Szkoda ;-) Takie absurdy zdarzają się tylko mnie, co podkreślił K., gdy opowiedziałam mu o tej zabawnej sytuacji. Mądrze pokiwał głową i powiedział, że zaprzyjaźnienie się z niedoszłym "gwałcicielem" jest b. w moim stylu i dziwi się, że dzisiaj nie zaproszę go na jakąś imprezę, których w naszym towarzystwie z racji ferii nie brak. Jeszcze czego, Kudłaczu :-))
Taki czas nazywam Weekendem Trolla. Leżę w wyrku, wysmarowana wonnościami, z laptopem na nogach i zapasem ebooków, delektując się chwilą. Zatopioną w prze-aromatycznej herbacie. I planująca! Jest zaproszenie w Biesy, aż grzech nie skorzystać - nie wszystko jeszcze stracone ;-)
dodane na fotoforum: