***

***

WIDZIMY SIĘ W NIEDZIELĘ PRZY URNACH!
1/3

Felieton ten dedykuję tym, którzy zastanawiają się, czy w ogóle brać udział w najbliższych wyborach.
Tym, którzy uważają, że PIS to już definitywnie przeszłość i żadne realne zagrożenie z ich strony już nam nie grozi.
To nie przypadek, że napisałem ten tekst i publikuję go właśnie teraz, tuż przed ciszą wyborczą.

PARLAMENTARNE
Przyjęło się u nas uważać, że to najważniejsze wybory.
A już szczególnie wtedy, gdy zanosi się na zmianę ekipy rządzącej, tak jak to miało miejsce w 2007 i 2015 r. oraz ostatnio w październiku.
W 2007 r. zdawaliśmy sobie sprawę, że czekają nas wybory cholernie ważne, a nawet przełomowe.
Po dwóch latach rządów Kaczyńskiego do wielu z nas dotarło, z czym mamy do czynienia i co czeka nasz kraj, jeśli PIS wygra i będzie kontynuować swoje rządy. Stanęliśmy wtedy na wysokości zadania, nasza mobilizacja oraz determinacja były niesamowite i dosłownie zmiażdżyliśmy PIS.

Ale już w 2015 r. zabrakło nam tego wszystkiego, dzięki czemu odnieśliśmy triumf 8 lat wcześniej.
Nie było ani mobilizacji, ani determinacji i charyzmatycznych liderów politycznych, którzy potrafiliby natchnąć nas wolą walki i przekonać do masowego pójścia do urn. Zabrakło nam przede wszystkim motywacji, bo zdążyliśmy już zapomnieć te dwa lata rządów Kaczyńskiego.
Zapomnieliśmy, z jaką swołoczą mamy do czynienia, może dlatego, że wtedy nie znaliśmy jeszcze całego zbrodniczego oblicza PIS. Spora część elektoratu PO i Lewicy nie traktowała perspektywy powrotu Kaczyńskiego do władzy jako śmiertelnego zagrożenia dla istnienia państwa oraz demokracji. W efekcie PIS zanotowało świetny wynik, PO bardzo słaby, a SLD w ogóle wylądowało w rowie kołami do góry.

Ostatnie 8 lat pokazało nam, do czego PIS jest zdolne.
Przez ten czas wszystkie maski opadły, wszystkie koszmarne cele i cechy tej bandy ujawniły się w pełnej krasie.
Porównywanie tych 8 lat do schyłkowego okresu komuny jest tylko niewielką przesadą.
Nie tylko rządzili w Polsce przestępcy o „azjatyckiej mentalności”, ale także nasze państwo zaczęło bardziej przypominać jakiś Kazachstan lub Turkmenistan niż państwo europejskie należące do UE i NATO.

Ale miało to również swoją dobrą stronę…
Przed 15 października mieliśmy już pełną świadomość, że czekają nas wybory decydujące praktycznie o wszystkim. Że jeśli je przegramy, to właściwie przegramy Polskę i tylko kwestią czasu będzie to, kiedy staniemy się drugą Białorusią. Że następnej szansy na odsunięcie PIS od władzy może w ogóle nie być. Pojawiły się więc czynniki, których tak bardzo zabrakło nam w 2015 i 2019 r. Wściekłość i pragnienie zemsty, ale przede wszystkim PRZERAŻENIE, ŻE ZNÓW MOŻE NAM SIĘ NIE UDAĆ.
Nic nie działa na człowieka tak motywująco i mobilizująco, jak nóż przytknięty do gardła. A na Polaka dodatkowo nic nie działa tak mobilizująco i motywująco, jak ekstremalna trudność zadania, które przed nim stoi. Stało się to już regułą, że im trudniejsze jest przed Polakiem wyzwanie, tym większa szansa, że on sobie z nim poradzi.
Nie ma się jednak z czego cieszyć, bo to jest nasze narodowe przekleństwo, a nie żadna zaleta.

Inne narody budują swój dobrobyt, siłę i stabilną pozycję polityczno-gospodarczą poprzez sumienną pracę, harmonijny rozwój, cierpliwość, konsekwencję, ciągłe doskonalenie się…
A my bazujemy na zrywach, do których dochodzi wtedy, gdy jest już naprawdę bardzo ch**owo. I wciąż ponosimy tego konsekwencje…

Wydawało się, że udało nam się zbudować silne i bezpieczne państwo oraz stabilną demokrację dużo szybciej niż innym. Jankesom, Brytyjczykom lub Francuzom zajęło to całe dziesięciolecia, a nam raptem kilka lat (1990-1995).
Ale pojawił się Kaczyński z tą swoją bolszewicka hołotą i pokazał nam czarno na białym, jak słabe jest to nasze państwo i jak bezbronna jest nasza demokracja.
Bez większych problemów, właściwie przy użyciu wyłącznie siły poradził sobie ze wszystkimi konstytucyjnymi i prawnymi mechanizmami oraz zabezpieczeniami, niszczył je albo ignorował. A przecież Kaczyński to nie jest żaden geniusz, strateg ani polityczny wirtuoz!
Zaś jego partyjni podwładni to zwykła dzicz, intelektualne i moralne szambo, tyle tylko, że totalnie zindoktrynowane i zdyscyplinowane. A jednak wystarczyło, by przejąć władzę i zawłaszczyć całe państwo.

I nie ma co złorzeczyć na kilka milionów twardych wyborców PIS, bo fakt, że elektorat Kaczyńskiego jest wciąż tak liczny i tak fanatycznie mu oddany też świadczy o tym, jak słabym jesteśmy państwem.
W Niemczech, Belgii lub UK zmiana władzy nie powoduje żadnej ustrojowej rewolucji ani politycznego trzęsienia ziemi. Ale tam szanse na to, że do władzy dorwą się populiści i zwykli przestępcy są praktycznie zerowe. I to świadczy o sile oraz stabilności tych państw i ich mechanizmów demokratycznych.

Z nożem na gardle, z wielkim niepokojem w sercach, ale też z wielką nadzieją, walecznością, mobilizacją i desperacją wygraliśmy w październiku. Choć sytuację mieliśmy o niebo trudniejszą niż w 2015 lub 2019 r. Polak potrafi…
Przyczyn naszego październikowego sukcesu było oczywiście kilka. Nawet część dawnych wyborców PIS (choćby rolników) miała już serdecznie dość rządów Kaczyńskiego. Ale ja dziś zajmuję się nami, a nie nimi.

cd pod następną fotką

(fotka z netu)

(komentarze wyłączone)