Przez blisko dwa stulecia jasnogórska wieża stała w spokoju, choć w archiwum klasztornym odnotowano kilkakrotnie różne jej naprawy — między innymi w latach: 1799, 1825, 1841, 1850, 1856 i wreszcie w roku 1895. Ale u progu XX wieku, w nocy z 15 na 16 sierpnia 1900 roku, wielki pożar ponownie przyniósł ze sobą zniszczenie wieży. Bezpośrednią przyczyną pożaru było — jak to później ustalono — zaprószenie ognia na najwyższym, drewnianym piętrze wieży, gdzie (wbrew zakazowi obowiązującemu na Jasnej Górze) grupa pielgrzymów urządziła wieczorem 15 sierpnia ognie sztuczne. Warto tu przytoczyć, zaczerpnięty z oryginalnego dokumentu spisanego już po odbudowie wieży i umieszczonego w kuli na jej szczycie w 1905 roku, opis tragicznego w skutkach pożaru:
Historia obecna zaczyna się od dnia 15 sierpnia 1900 roku. W dniu tym około godziny 11-tej w nocy na najwyższej kondygnacji, pokazał się ogień, który prędko objął szczyt wieży i ku dołowi się posunął. Niedawno [w 1895 roku] wzmocnione niektóre piętra konstrukcji drewnianej wieży, jak dawniejszy opis głosi, dostarczyły i powiększyły jeszcze, już i tak wielką ilość materiału palnego, smolnego, który w jednej chwili stanął w płomieniach. Żar był tak silny, ze zegar nowy, kosztujący około piętnastu tysięcy rubli oraz dzwony, całkowicie stopiły się. Blacha nawet pokrywająca dach wieżowy uległa w pewnej części temu samemu losowi. Mury wieży do wysokości prawie szczytu dachu kościoła, uległy przepaleniu i skruszeniu. Wśród jednak całej grozy zapowiadającej zagładę kościoła, kaplicy i zabudowań klasztornych, widać było opiekę Bożą za przyczyną Najświętszej Panny, o którą w modłach gorących zakonnicy błagali. Nigdy bowiem przy dawniejszych pożarach, wieża nie była tak wysoka i nie miała tyle materiału palnego, co podczas pożaru w r. 1900. Dziwnym sposobem wiatr skierował się na stronę południowo-zachodnią, na wieś Lisiniec, przeważnie na bramę wychodzącą na pole, [płonące fragmenty drewnianej konstrukcji wieży] głównie tędy spadały na pole, nie zaś budynki klasztorne. Nie dawało to jednak spokoju, bo groziły czemś gorszem, cztery wielkie kolumny z drzewa modrzewiowego, obite blachą, a podpierające narożniki drewnianej części wieży. Gdyby bodaj jedna upadła była na kościół, kaplicę, czy budynki, zdolna była wzniecić pożar nowy i zagrozić całemu klasztorowi i kościołowi. Tymczasem kolumny te dopalając się, ku zdumieniu wszystkich patrzących, jakby ręką ludzką przeniesione zostały w miejsce wąskie i wolne, między wieżą, a tak zwanymi pokojami Królewskimi. Gdy to nastąpiło, odetchnęli wszyscy i do nieba łzawe oczy podnieśli, bo reszta już teraz była ocalona."
Przytoczony opis tylko w części oddaje nastrój grozy towarzyszący tragicznemu pożarowi — wspomnieć jeszcze wypada o bohaterskiej postawie ludzi próbujących ugasić pożar, czy raczej nie dopuścić do jego dalszego rozprzestrzeniania się: byli wśród nich zakonnicy, pielgrzymi i mieszkańcy Częstochowy; wiele osób zostało przy tym ciężko rannych.