Z tym miejscem wiaze sie dosyc ciekawa historia. wjezdzajac na wulkan aby zobaczyc obserwatorium mniej wiecej w polowie drogi na wysokosci okolo 2000m trafia sie na cos w rodzaju naszych schronisk..a tu pelni to bardziej funkcje informacyjna. I tam wlasnie Pani odradzala nam jazde wyzej gdy uzyskala informacje iz nie posiadamy napedu na 4 kola. Ale..jednak bylismy tak napaleni (bylismy dot. meskiej czesci zalogi) iz postanowilismy mimo wszystko jechac dalej na szczyt czyli jeszcze 2300m wyzej. W trakcie dalo sie czuc podniecenie..graniczace z malym strachem, ktory objawial sie zwlaszcza u Pan suchoscia w gardle..i bladoscia skory ale juz nie bylo odwrotu..powoli..na 1 biegu wjezdzalismy. I wszystko bylo ok..wkoncu wjechalismy na sama gore. Ale jak sie wjedzie to trzeba tez zjechac...zjazd byl gorszy gdyz duze nachylenie stoku oraz nie przyczepne podloze utrudnialo zjazc..ponad to wkrotce hamulce sie "zagotowaly" tarcze hamulcowe byly jak slonce o zachodzie. Czuc bylo niemily zapach sprzegla. Do tego jeszcze nie docenilismy iz amerykanskie samochody naprawde duzo pala w trakcie jazdy na 1 biegu pod gore...powoli znikalo nam paliwo..az wkoncu wskazowka zaczynala pokazywac 0. a najblizsza stacja miala byc 50km dalej. Bylo nie wesolo. Jednak trafilismy na zboczu na widoczna tu mala stacyjke dla strazy pozarnej groznie wygladal tylko ten napis..Fuel not for sale...do tego jeszcze "not" podkreslili. Postanowilismy wysslac na negocjacje nasze Panie ktore weszly do budyneczku stojacego tuz obok ..i znieknely. Po chwili uslyszelismy wybuch smiechy jakis mezczyn...odrazu zrozumielismy ze cos z tego bedzie. Po krotkiej chwili wyszedl pokaznej tuszy Pan i kazal podjechac pod dystrybutor...wlal 5 galonow i milym gestem pozegnal nas. Takze wszystko sie dobrze skonczylo....ale wrazen bylo sporo.