Parę słów o tym miejscu. Szkoła zainicjowana została tuż po drugiej wojnie światowej przez grupę żon wpływowych polityków i biznesmenów. Początkowo siedziba szkoły znajdowała się w New Haven ,CT (mieście znanym z Yale University), potem w miarę wzrostu popularności Culinary Institute of America został przeniesiony do małego miasteczka Hyde Park. Znajduje się ono na północ od miasta Nowy Jork w malowniczej okolicy niewysokich wzgórz nad rzeką Hudsona.
Od początku szkoła zyskała ogromne uznanie, a z czasem stała się najlepszą szkołą kulinarną w USA. Dziś może nie jest aż tak łatwo znaleźć pracę z dyplomem CIA (bo takiego skrótu używa się mówiąc o tej szkole, często dodając "to drugie CIA", żeby nie mylić sztuk kulinarnych z
Centralną Agencją Wywiadowczą), ale przez wszystkie lata swojej działalności szkoła wyedukowała wspaniałych szefów kuchni, administratorów, właścicieli najlepszych cateringów i restauracji i biznesmenów zajmujących się produkcją żywności na masową i niszową skalę.
Czesne roczne wynosi $37000 plus bursa i wyżywienie, co łącznie wynosi ponad $57 tysięcy rocznie. Szkola prowadzi trzy restauracje - amerykańską, francuską i włoską. W kuchni i " na sali" pracują uczniowie, według grafika, który ułożony jest tak, żeby każdy student mógł poznać wszystkie tajniki danych kuchni i obsługi gości restauracji. Wspomniałam o tym, że dziś ciężej znaleźć pracę, a to dlatego, że rozmawiałyśmy z dwiema studentkami, które były tego dnia naszymi kelnerkami. Jedna była z maleńkiej mieściny na Florydzie, druga z Cape Cod w Massachusetts I mimo, że kończą naukę w maju, nie miały jeszcze pracy. Ta z Florydy za nic nie chce wracać do domu, za nic też nie chce pracować w Nowym Jorku, dziewczyna z Massachusetts marzy o tym, żeby otworzyć swój sklep z czekoladkami. Obie były przesympatyczne i mam nadzieję, że obie znajdą pracę i spełnią swoje marzenia. Przy takim wydatku na edukację, według mnie należy im się to jak psu micha!
PS. Czy ktoś zauważył, że to restauracja Katarzyny Medycejskiej, która zasłynęła w historii jako...trucicielka? Ten żart (bo wszak przeżyłyśmy i nadal jestem pełna zachwytów nad jedzeniem i poziomem obsługi!) kompletnie "umknął" mojej przyjaciółce, która w dodatku ma włoskie korzenie ;)