Okazało się, że mieszkam w samym środku pola bitwy. I to takiej na sto fajerek.
Ni z gruszki ni z pietruszki nagle w ogrodzie rozległ się „alarm”, sądząc po sile, zwiastujący koniec świata. Najpierw poszło o robaczki na dereniu. Młode modraszki zupełnie nieświadome sytuacji opanowały nasze drzewko. Nie minęło pięć minut i rozpętała się potężna awantura. Pan pleszek rozdarł dzioba jak syrena strażacka. Robił naloty prawie jak jastrząb, puszył się jak zawodowy kogut, atak apopleksji zbliżał się wielkimi krokami, kiedy do akcji wkroczyła pani pleszkowa i oboje spuścili manto niegroźnym młodziakom. Modraszki w zorganizowanym pośpiechu opuściły dereniową jadłodajnię. Między bluszczem i pietruszką zapadła błoga cisza i anielski spokój. Nie żeby na długo, kolejnym zapalnikiem okazał się kot. Tym razem alarm brzmiał jeszcze zajadlej i do akcji ruszyłam ja. W ruch poszły kamienie i blaszany dach szopy. Efekt piorunujący, kot uciekając mało ze skóry nie wyskoczył. Co ciekawsze, zaczynam mieć wrażenie, że pleszki jakby rozumieją, co się dzieje, bo wcale nie zwiewają, kiedy ciskam kamulce z tarasu. Po raz kolejny na chwilę otulił nas błogi spokój. Po pół godzinie mało się kawą nie udławiłam. No co tym razem? Acha, do poidełka przyleciała sójka i postanowiła się odświeżyć. Pleszek gdyby mógł, to by ją tam utopił, tak się wściekał. Z małej niepozornej ptaszyny w mgnieniu oka zmienia się w zajadłą bestię, na dodatek chyba się klonuje, bo ja mam wrażenie, że jest wszędzie na raz. Wszystko razem trwało, może minutę i tak samo nagle ucichło, jak się rozpoczęło. Po raz kolejny zbrojną interwencję wywołały wrony na dachu u sąsiada. Rad nie rad trzeba było wyjść i odczynić jakąś dziwaczną gimnastykę, żeby sobie poleciały. Łatwo nie było, bo wroniszcze patrzyło na te moje wygibasy z durnym wyrazem dzioba. Dam sobie rękę uciąć, że gdyby miała aparat, to już robiłaby memy do netu. Uff, poleciały a pleszki w mgnieniu oka powróciły do karmienia.
Ubogiej sikorce w kąpieli jakimś cudem się upiekło, ale bogatki już nie miały lekko. A ja zaczęłam się zastanawiać, ile jeszcze ptaszków mieszka za płotem w lesie i ile z nich ma zamiar odwiedzić nasz ogród? Na razie z pleszkami zawarłam pakt, reaguję tylko na głos zwiastujący pojawienie się kota, z resztą rozprawiają się same. Tym sposobem życie na polu bitwy toczy się znośnym rytmem.
spoko44 2015-07-10
Niech Oriolka wystawi drugi basenik , - bedzie mniej wrzasku a i zapas kamyków na parapecie nie zaszkodzi ,małych ma się rozumiec - opowiadanko przednie...pozdrawiamy
mariol6 2015-07-10
Uwielbiam Twoje opowieści. Zresztą wiesz. ;-)
A zdjęcie piękne, sama nie wiem, co jest dopełnieniem czego. :-)))
dejavu1 2015-07-10
Trzymający w napięciu, znakomity, gotowy scenariusz
do fascynującego, wciągającego filmu akcji.
Wspaniała fotografia.
orioli 2015-07-10
Taki przemiły ptaszek, a rzeczywiście potrafi zawojować cały ogród. Dla świętego spokoju ja tylko nogę wystawiam na taras.
mpmp13 2015-07-10
Witaj . Brawo za opowiadanie .Pan pleszka dzielnie broni swego terytorium.Tu zaglądam zawsze z ciekawością .Dzieje się dzieje w ogrodach ,w lesie ,na łące trzeba to zauważać a do tego jeszcze opisać tak wspaniale , nie wiele osób potrafi.
karo66 2015-08-30
Ty powinnaś uczyć w szkole dzieciaków przyrody. Z pewnością byłyby bardziej zainteresowane ekologią i nie domagałyby się zadnych plastikowych pistoletow.
enigma 2015-08-30
a jest taka klątwa " bodajbyś cudze dzieci uczył" uczmy sami swoje dzieciaki, w domach, szkoła to nie cudowne miejsce gdzie wszystkiego nauczą :)