Polak mądry po szkodzie. Powiedzenie ze wszech miar słuszne i jak najbardziej na czasie. Więc moi mili gorąco polecam porządne sprawdzenie terenu zanim podejmiecie decyzję o wyborze miejsca na zasiadkę. W przeciwnym razie niespodzianki na jakie można się natknąć, nie zawsze będą łatwe i przyjemne do zniesienia.
Upiornie suche lato, dało się we znaki wszystkim i wszystkiemu. Wody w rzekach opadły, na łąkach, większość kałuży i bajorek powysychała. Jedynie te, w najbardziej wilgotnych miejscach jeszcze trzymały się jako ostatnie bastiony życiodajnej wody. Wystarczyło tylko odnaleźć takie miejsce i posiedzieć przy nim. Ptaki i zwierzęta z całą pewnością pojawią się przed obiektywem.
Ucieszył mnie więc fakt odkrycia takiej ostatniej jeszcze mokrej kałuży. Szczególnie, że w promieniu kilku kilometrów nie było drugiej. O świcie taplały się tam brodźce, kszyki i czajki. Przylatywała też czapla siwa z czarnym bocianem a nad głową krążyły błotniaki łąkowe. Cisza, spokój, no po prostu raj dla fotografa. Prognoza pogody nie zapowiadała, żadnych zmian. Zapadła więc decyzja, jutro o świcie, póki temperatura nie osiągnie 30 stopni poleżę sobie przy tym eldorado. I z tą optymistyczną wizją wróciłam do domu.
Rano zmartwychwstałam dość sprawnie, o własne nogi potknęłam się zaledwie kilka razy, nie zapomniałam o kawie, udało mi się nawet zabrać dodatkową płachtę. Jak się miało później okazać była to cudownie trafna decyzja. Tuż przed świtem na łąkach było cicho i spokojnie, po drodze minęłam traktor wracający z pola i jeszcze niczego nie podejrzewając w dobrym humorze zbliżałam się do upragnionej kałuży. Jakież było moje zaskoczenie kiedy otworzyłam drzwi samochodu. Święci pańscy toż, to gnojówka w najczystszej i najświeższej postaci. Leży tego całe mnóstwo, równomiernie dookoła cudownej kałuży. Niech to diabli teraz wiem skąd się wziął niedawno mijany traktor. Ręce i szczęka opadły mi na samą myśl o położeniu się w tym fetorze a nos zawiną się w supełek. Dłuższą chwilę zastanawiałam się co z tym fantem począć, do podjęcia decyzji zdopingowało mnie wschodzące słońce. Raz kozie śmierć od smrodu gnojówki nikt jeszcze nie umarł – chyba? Płachta zabrana z domu okazała się sprzętem na wagę złota, skutecznie odizolowała mnie od tego mokrego świństwa, zapachu wprawdzie nie powstrzymała ale po 15 minutach już go prawie nie czułam. Nos zaczął wracać na swoje miejsce bo w pierwszym odruchy cofnął się chyba w głąb czaszki. Położyłam się. Przez chwilę nie działo się nic. Przez dłuższą chwilę nadal nie działo się nic. Po bardzo długich kilkunastu „ paru chwilach” kałuża nadal świeciła pustakami. Za to zza pleców zaczęły docierać do mnie odgłosy żerujących ptaków. Całe towarzystwo rozlazło się po świeżo nawiezionym polu. Za nic mając kałużę. Kiedy słońce wzeszło na tyle wysoko, że robienie zdjęć stało się bezsensowne a podgrzana gnojowica zaczęła wydzielać coraz intensywniejszy fetor, postanowiła się zwijać. Podnosząc powoli głowę tęsknym i wściekłym okiem zerknęłam na ptaszory buszujące w trawach. Ani jeden nie pojawił się w kałuży, ani jeden nie podszedł na tyle blisko, żeby zrobić zdjęcie. Mruknęłam kilka inwektyw o wypadaniu piór i ptasiej grypie, zebrałam swoje klamoty i ciągnąc za sobą smugę uroczego zapachu, poszłam do samochodu. Rozkładając dookoła sprzęt wymagający chociaż pobieżnego spłukania, kontrolnie zerknęłam w kierunku nieudanej zasiadki, w kałuży kipiało od pierzaków. O by was …. !!! Przed powrotem do domu czekało mnie jeszcze wyczyszczenie siatki, płachty i statywu. Wyskubując cuchnące fragmenty słomy i traw ze sprzętu, nieomal przegapiłam fakt, że tuż obok nie na kołku przysiadła samica błotniaka łąkowego w celu odbycia porannej toalety. Przez chwilę przyglądała się, oceniając jak wielkie zagrożenie mogę dla niej stanowić. Po czym beztrosko rozpoczęła układanie piórek. Dłuższą chwilę obie próbowałyśmy doprowadzić się do ładu. Klapnęłam kilka zdjęć i od niechcenia rzuciłam w przestrzeń pytanie „ A ty co, też zaryłaś brzuchem w gnojówce, że tak się skrupulatnie czyścisz?” Spojrzenie, którym mnie uraczyła, mówiło samo za siebie. Jak niepyszna wróciłam do „odsmradzania się” a pani błotniakowa z gracją i zwinnością charakterystyczną dla tych ptaków rozpoczęła patrolowanie okolicy w poszukiwaniu śniadania.
mpmp13 2015-11-18
Witaj ! Zapach gnojowicy ostatnio "wygonił" mnie z rezerwatu .Zastanawiałam się kto? na co? po co? to robi w rezerwacie. Wiem nikt od tego zapchu nie umarł ale dla mnie mogło to skończyć się "morską chorobą" za bardzo intensywnie "pachniało ".Dobrze,że pani błotniakowa "osłodzila" Twoje starania .Pozdrawiam serdecznie .
enigma 2015-11-18
Witaj Marto :) fetor był paskudny ale od tamtej pory to już chyba żaden zapach mi nie straszny ;)
enigma 2015-11-18
Bachaa po 15 minutach śmierdziałam tak samo jak cała łąka, dwa dni czułalm ten zapach na sobie :)
orioli 2015-11-18
Skromnie dodam, że i mnie chciałaś zawlec w to czarowne miejsce, ale kszyki zdaje się też nie wytrzymały upojnego zapachu i ominęły mnie te atrakcje.
Pani błotniakowa minę ma bezcenną. Wydaje mi się, że to sarkastyczny uśmiech :-)
magtan 2015-11-18
Cuś jakby z lekka wkurzona..."gdzie się pchasz babo z tym aparatem jak mam pióra nieuładzone?!"
wojci52 2015-11-18
A ludowe powiedzenie mówi: Lepszy ciepły smród niż zimne świeże powietrze, bo od niego dwie wielkie armie wyginęły...
Coś w tym jest...
bourget 2015-11-19
no, ale dzieki tej gnojowce pani blotniakowa zawarla z Toba pakt ..;))
...przyjaciolka w niedoli...:)
super tekst, jej mina bezcenna!
maciek2 2015-11-19
Jesteś CUDOWNA - jednym tchem przeczytałem. Miałem też przygodę w zasiadce. Najechał na mnie koleś kładem.
spoko44 2015-11-19
Taksugestywnie opisałaś wszystko ,że nawet poczułam zapach tej gnojówki, opowiadanie przednie- pozdrawiamy
ewik57 2015-11-29
Piszesz obrazowo, sugestywnie, zdjęcia doskonałe :-)
Zakochana jestem w tej galerii.