Podobno wybaczanie jest cnotą chrześcijańską. A mi tam to tego nie trzeba chrześcijaństwa - wystarczy tylko parę zwojów mózgowych.
Nie czepiam się chrześcijaństwa, a skąd! Bardzo dobrze, że tego uczy. Ale szkoda, że się tego nie tłumaczy w sposób pragmatyczny tylko tak bardzo cnotliwie-górnolotny.
Wybaczać trzeba w swoim interesie a niekoniecznie z pobudek wyższych.
Ci, którzy lubicie być egoistami, sukinsynami - nie dajcie sobie zabrać wybaczania, to bardzo opłacalne zagranie.
Poczucie krzywdy jest destrukcyjne. Jeśli dopuści się do siebie poczucie krzywdy - to osłabia aktywność, optymizm, jasność widzenia. Człowiek owładnięty poczuciem krzywdy nie jest w stanie realizować swoich planów. Poczucie krzywdy zabiera większość myśli. Choćby krzywda była zupełnie z innej parafii to zmąci każdą dziedzinę aktywności.
Tak długo człowiek się będzie zadręczał poczuciem krzywdy dopóki się go nie pozbędzie.
Mądrzy ludzie powiadają: „nie poświęcaj ani jednej myśli komuś, kogo nie lubisz”.
Bardzo słusznie!
Poczucie krzywdy nie pozwala o niej zapomnieć. Z tego uwolnić może albo zemsta, albo wybaczenie (lub przynajmniej zapomnienie komuś).
Zemsta jest niepragmatyczna bo może wywołać eskalację krzywd. A do tego wymaga środków i możliwości. I nie zawsze istnieje pewność, że krzywda była rzeczywista (a to już aspekt moralny).
Wybaczenie jest dużo prostsze od strony technicznej - choć nie zawsze psychologicznej. Ale jeśli jest tylko możliwe - to warto.
Jest jeszcze trzecia droga - dla dojrzałych osobowości - znaleźć wytłumaczenie dla osoby której przydarzyło się skrzywdzić.
Bo takie wytłumaczenia bywają prawdziwe. Może zły dzień, może nieporozumienie, może trauma z przeszłości, może fałszywe podszepty, może próba zwrócenia na siebie uwagi, a może samemu się niechcący sprowokowało tą krzywdę...
I jak się zrozumie, że to nie wina tego który skrzywdził - to można przestać się tym zadręczać.
Niezależnie jakim sposobem można się pozbyć poczucia krzywdy - trzeba to zrobić dla samego siebie! Od razu wszystko wróci do właściwych proporcji, będzie można zająć się tym co naprawdę ważne.
Są ludzie, którzy robią kariery towarzyskie i koleżeńskie na wczuwaniu się w krzywdę bliźnich. Owija się taki wokół ofiary i sączy cały czas jak to rozumie, jak to współczuje, jak mu się w głowie nie mieści ta niesprawiedliwość...
Ofiara niczego nie podejrzewając wsłuchuje się w przyjazne przecież słowa - i wydaje się jej, że oto ma wsparcie i zrozumienie. A prawda jest okrutna - ofiara odarta z sił zostaje uwięziona w kokonie współczucia.
Nie twierdzę, że te kariery robione są świadomie. Ot, tak w prostych emocjach ktoś może rozumieć wsparcie dla drugiej osoby. Zwykle przyjaciele i koledzy też postąpią tak w naturalnym odruchu. Ofiara się nie będzie przed tym bronić, bo to przecież wyraz solidarności - a tego właśnie potrzebuje w obliczu krzywdy. Ale okazywanie solidarności w oburzeniu dłużej i bardziej niż to konieczne jest działaniem destrukcyjnym - bo umacnia poczucie krzywdy.
Wiem, że dla przyjaciela może być trudne, aby delikatnie naprowadzić ofiarę krzywdy (rzeczywistej lub subiektywnej) na myśl o wybaczeniu lub zrozumieniu. Łatwiej połączyć się w oburzeniu i współczuciu.
Ale mam apel do wszystkich, którzy uważają się za prawdziwych przyjaciół. Kiedy już będzie można, to pomóżcie spojrzeć na krzywdę inaczej - to wymaga cierpliwości, delikatności, wysiłku i może być czasem źle zrozumiane - ale to w końcu dla przyjaciół.