Nigdy wcześniej nie doświadczyłam tego by cisza była jednakowoż hałasem. W naszym życiu zdarzają się wzloty i upadki, jednak ostatnio są to jedynie upadki. Każdy kolejny gorszy, boleśniejszy, dotkliwszy... \"Siła konieczności jest niezwyciężona\", teraz nie tylko rozumiem tą sentencję ale także czuję. Uważając za konieczność \"pokazanie\" moich błędów, wypuklenie pomyłek i potknięć, w ferworze emocji rzucasz ostrymi zarzutami, atakujesz mnie. Często wydaje się mi, że to jest swego rodzaju próba, wiem, sprawdzasz mnie czy zniżę się do Twojego poziomu i zarzucę Ci coś co nigdy nie miało miejsca, coś co powstało w Twojej głowie na skutek spekulacji niemiłosiernych hien. Ale nie, ja taka nie jestem. Słowa ranią z tą samą siłą co czyny, tylko rany są niewidoczne dla oczu. Z tą świadomością zostałam wychowana. Twardo trzymając się zasad zamykam się, w środku odpowiadam Ci na zarzuty nie przebierając w słowach i określeniach, jednak żadne z tych określeń nie przedostaje się na zewnątrz, nie wychodzi z ust i nie trafia do uszu Twoich. W tej pozornej ciszy oddalam się, uciekam po prostu jak tchórz tylko dla tego by nie zranić Ciebie. Im dalej jestem od Ciebie tym szybciej dopada mnie ta szelma, cisza. I zaczyna się... Natłok myśli \"Czym sobie zasłużyłam...\", \"dlaczego ciągle ktoś mi tak szkodzi\", \"kogo cieszy mój upadek\", \"jak on może w to wierzyć\", \"czy kiedykolwiek dałam mu powód\"? Milion pytań, odpowiedzi, sytuacji, szybkie przetwarzanie, odtwarzanie sytuacji, zdarzeń, jakiś krzyk, jakiś smutek, szloch, wszystko to tworzy jeden bełkot, którego sama nie jestem w stanie zrozumieć zapanować nad tym... na zewnątrz nadal panuje cisza...w środku chaos...