Rok 2012 nie jest dla mnie łatwy.
16 sierpnia odszedł mój starszy kot, kocurek Dorian.
Latem odkryto u niego duże zgrubienie w okolicy jeśli i ponieważ jednocześnie sporo schudł, było podejrzenie raka.
Kiedy weterynarze otworzyli powłoki brzuszne, okazało się, że narośl w jamie brzusznej to jedna z dwóch najgroźniejszych postaci nowotworu - albo chłoniak albo białaczka. Ja też byłem zdziwiony, bo myślałem, że białaczka może być tylko we krwi, nie widziałem, że może mieć postać narośli.
Guz okazał się nieoperacyjny, niemożliwy do usunięcia, okazało się bowiem, że jest nawet nie tyle na jelicie, ile na tzw. "kresce" podtrzymującej jelita, której nie można usunąć. Inna ewentualność dotyczyła stosowania chemii, ale szanse pani doktor weterynarz oceniła na 50 %, a rokowania jako generalnie złe.
Można go było zaszyć i wróciłby do domu, aby dalej chudnąć i wymiotować kałem.
Wybrałem opcję, by już go nie wybudzać z narkozy.
Czy było mi łatwo? Jasne, że nie.
Czy jestem pewien, że wybrałem właściwą opcję? Absolutnie nie. Jestem pewien wątpliwości, ale wiedziałem, że tak będę się czuł jakąkolwiek decyzję bym nie podjął... Być może chemia by zadziałała i przedłużyła mu życie o kilka miesięcy. Być może nic by nie pomogła. Guz był i nie dało się go usunąć, a prawdopodobieństwo, że ustąpiłyby objawy (kałowe wymioty i chudnięcie) było niewielkie.
...
Kiedy pani doktor wydawała mi potem akt zgonu, zacząłem coś bredzić o Pastusi, ze muszę ją przynieść na badanie, bo niedawno wymiotowała pianą. Pani doktor mnie starała się ostudzić "Musi pan ochłonąć"...
Zabrałem pusty transporter i wyszedłem przed lecznice i dopiero wtedy nogi się pode mną ugięły...
:((
..........................................................................
Żegnaj, Dorianku...
********************************
Proszę o zgaszenie "żarówki"