Jest taki ślad po człowieku ...ślad po rodzinie...taki który nie pozwoli przejść obojętnie...
Stało się to 20 stycznia 1916 roku...31 letni Jan Gieniec oddał swoje życie w gierkach mocarzy tego świata, zginął na froncie włoskim w Karyntii.
Jego ojcu Franciszkowi Gieńcowi niewątpliwie pękło serce...wybrał się w daleką podróż ,z której przywiózł prochy syna i ziemię z miejsca bitwy. W 1920 r wystawił krzyż poświęcony Jankowi, umieścił w nim małą urnę. Krzyż wykonał lwowski rzeźbiarz Galica
Stało się to w 1996 roku....huragan zniszczył krzyż. Nie wiem czy było to to w tym samym czasie kiedy piorun uderzył w komin domu Gieńców. 10 lat wcześniej piorun zabił giencową córkę wracającą z pola, potem jej mąż od pioruna stracił stodołę.
Krzyż wyremontował drugi syn Franciszka Gieńca Bolesław. Urodzony w 1922 r. W czasie wojny należał do Batalionów Chłopskich. Najpierw przed okupantem, a potem bezpieką ukrywał w swoim domu sztandar ludowców. Jako wroga komunizmu i kułaka ( właściciel 15 ha gruntu) nowa władza uwięziła w poniemieckim obozie koncentracyjnym w Melęcinie. Tam też ,pierwszy raz zetknął się z obróbką kamienia. W latach 60-tych pracował jako pomocnik przy budowie wieży na kościele Dominikanów w Poznaniu. Do dłuta wrócił ponownie ,po przekazaniu synowi gospodarstwa. Zajmował się tym do śmierci -19 maja 2013 r.
dodane na fotoforum: