Była sobie babuleńka taka stara, że aż strach;
Miała chatkę bez okienka, a nad chatką stary dach.
Miała w ręku kij sękaty, a na plecach duży garb;
Starą suknię w same łaty: I to był jej cały skarb.
Wszystko w chatce było stare: koło domu stary płot,
Pajęczyny w oknach szare, a za piecem stary kot.
Był tam jeszcze pies na progu, łysy, chudy, niby wiór;
Ślepa kurka na barłogu, i to był jej cały dwór.
Chatka stała na uboczu, porośnięta w cierń i głóg;
Nikt nie zwracał na nią oczu, ani wstąpił na jej próg.
Czasem tylko w tej ustroni, co za jakiś brano cud:
Małe dzieci biegły do niej, na jagody lub na miód.
Zresztą bliscy i przechodni omijali chatki dach;
Bo odpychał wszystkich od niej jakiś dziwny wstręt czy strach.
Nie spotkałeś tam nikogo, choćbyś chodził wzdłuż i wszerz;
Nikt tamtędy nie szedł drogą, chyba jaki zbój lub zwierz.
Bo szeptano w tajemnicy otej chatce bardzo źle:
Że to nora czarownicy, co się Babą-Jagą zwie.
Że tam ona w leśnej głuszy musi straszne zbrodnie knuć:
Jadowite zioła suszy, aby nimi ludzi truć.
Lecz naprawdę tak nie było, jak to plotka chciała mieć;
Babci ani się nie śniło ludzkie dusze łowić w sieć.
Choć wiedziała o potwarzy, ie płaciła złem za złe;
Tylko co dzień, jak przed laty, uończywszy dzienny znój,
Zasiadała w progu chaty na wieczorny pacierz swój;
I modliła się za ludzi, zapatrzona w nocy cień,
Niewiedząca czy się zbudzi, gdy nazajutrz błyśnie dzień.
Wstał raz dzionek cały w złocie, lecz mu czegoś było brak;
Nie rozlegał się na płocie jak codziennie, kurki gdak;
Ani babcia stała w progu, ni się kotek łapką mył:
Tylko burek na barłogu, przeraźliwie wył i wył...
I gruchnęło w okolicy, bo jak w dudkę każdy dął):
Że się zmarło czarownicy, że ją wreszcie diabeł wziął.
Dużo było też uciechy dla patrzących na jej grób:
Że już babcia za swe grzechy siedzi w piekle po sam czub.
Ale jakiż tłumów licznych był niezmierny dziw i lęk:
Gdy z kościołów okolicznych, nagle zabrzmiał dzwonów jęk...
Gdy sam Biskup z pastorałem, posłyszawszy smutną wieść:
Z duchowieństwem przybył całem, aby zmarłej oddać cześć.
Cóż dopiero, gdy z ambony Ksiądz roztoczył blask jej cnót;
Kiedy poznał lud zdumiony jej nazwisko i jej ród...
Jej dla bliźnich tkliwe serce, co przestało nagle bić,
I to życie w poniewierce i jej smutków długą nić...
Bo to była kasztelanka, co rzuciwszy marny świat,
Żyła tutaj jak wygnanka, na pokucie szereg lat.
Co rozdała szczodrą ręką skarby swoje między lud;
I pod Bożą kląkłszy męką, trud znosiła, nędzę, głód...
Słuchał tego lud zebrany, z okiem pełnem gorzkich łez;
Słuchał kotek zapłakany, ślepa kurka, wierny pies...
Nawet Biskup, wierzchem czapki, otarł z ócz płynącą łzę;
Tylko czysta dusza babki, radowała z niebios się!
(Wł.Bełza)