wszelkie prawa zastrzeżone , nie pozwalam kopiowac opisu !

wszelkie prawa zastrzeżone , nie pozwalam kopiowac opisu !

To było jedno wielkie szaleństwo, centrum opanował nieludzki chaos. Zaparkowałem obok szpitala przy Karowej i od dobrych kilku minut obserwowałem kolejne karetki nadjeżdżające z rannymi. Było ich tak dużo, że w pewnym momencie straciłem rachubę. W powietrzu było czuć śmierć. Udało mi się, musiało się udać! – pomyślałem. Nie mogłem się pogodzić z porażką.
Wyciągnąłem z kieszeni papierosa i zapalniczkę. Zapaliłem – uwolniłem trochę dymu, unosił się swobodnie, poruszał zdecydowanie wolniej niż zazwyczaj… przynajmniej tak mi się wydawało, ale nie zauważyłem żadnej anomalii. To dobry znak – pomyślałem.
Zamknąłem oczy. Wszystko dookoła falowało i drgało. Czułem co chwila uderzenia ciepła. Usiłowałem skupić myśli, by dostroić się do fal Kamila, ale coś mnie rozpraszało. Nagle poczułem zimny powiew na karku – czyjąś obecność. Przestraszyłem się, bałem, ale nie mogłem przerwać tej emocji. Zaczęły pojawiać się przebłyski.
Deszcz uderzał o kostkę brukową. W tle migotały lampy uliczne. Skąpany w bladym blasku plac zdawał się być znajomy, lecz to nie była Warszawa. Jasny grom rozświetlił na chwilę całe otoczenie. Zobaczyłem budynek przypominający zamek. Okolony murem z czerwonej cegły, nad którym wznosiła się pojedyncza stożkowa wieża z seledynową dachówką. Nie rozpoznałem dokładnie, ale miałem wrażenie, że już go gdzieś widziałem. Zacząłem analizować wspomnienia, ale nic konkretnego nie przyszło mi do głowy. Rozejrzałem się wokół, plac był niemalże pusty. Tylko od czasu do czasu szedł tędy jakiś człowiek. Pod jednym z budynków klęczał starszy mężczyzna ubrany w podartą skórzaną kurtkę. W jednej ręce trzymał przemoknięty karton, a w drugiej plastikowy kubeczek na jałmużnę. Nie wiem czemu, ale ogarnęła mnie nieodparta chęć, aby podejść i dać jakąś monetę, mimo że z zasady nigdy tego nie robię. Większość bezdomnych woli wypić głębszego za tę kasę, niż kupić coś do jedzenia.
Podszedłem do niego i stanąłem nad nim.
– Panie, wszystko w porządku? Siedzisz tak na tym deszczu pewnie od kilku godzin.
Milczał, więc spróbowałem jeszcze raz:
– Ile ci potrzeba grosza?
Powoli podniósł głowę. Dziwna czerwona pajęczyna pokrywała jego twarz. Obsypał mnie dreszcz.
– Mhmm… Oommooo… – wymamrotał niezrozumiale i wyciągnął przed siebie dłonie. Widok był straszny. Stare ręce, pokryte żylakami i naznaczone czerwonymi bąblami. Niespodziewanie szyja bezdomnego wygięła się nienaturalnie i całe jego ciało zastygło w bezruchu. Przestrzeń wokół niego zaczęła falować. To nie wróżyło niczego dobrego. Poszukałem wzrokiem Dopplera, ale nikogo nie zobaczyłem. Deszcz nadal padał. Zdawało mi się, że z każdą chwilą wolniej, aż w końcu krople zawisły w powietrzu, a światło zgasło jak za dotknięciem magicznej różdżki. Jednak nie zrobiło się całkiem ciemno. Byłem w stanie widzieć swoje dłonie czy buty.
W oddali usłyszałem kroki. Ale nie nadchodziły z jednej strony – atakowały zewsząd. Z każdą chwilą stawały się głośniejsze. Zacząłem nerwowo wypatrywać ich źródła, lecz na próżno. Dopiero po chwili zauważyłem, jak zawieszone w powietrzu krople zmieniają się w smugę czasową – kształtem przypominającą ludzką sylwetkę. Nie czekałem, aż zmaterializuje się Doppler, zamknąłem oczy i zacząłem układać umysłem cząsteczki. Przez całe moje ciało przeszedł miły dreszcz, wtedy przygotowałem się na atak. Postawiona przeze mnie bariera miała dać mi czas na wydostanie się z tej wizji.
Przez kilka chwil nic się nie działo. Wszystko milczało, panował zupełny spokój. Na powrót otworzyłem oczy i ku swojemu zdziwieniu spostrzegłem, że przede mną stoi nie Doppler, tylko mężczyzna, którego nigdy przedtem nie widziałem. Średniego wzrostu, ubrany w szary kubrak i spodnie moro, w rękach trzymał – dość sfatygowany już – karabin SWD z celownikiem optycznym. Spojrzał na mnie, gdy spróbowałem zrobić krok. Czułem na sobie jego przeszywający wzrok. Nadal nie rozumiałem, w jaki sposób ten człowiek dostał się do mojej wizji.
– Kim jesteś? – zapytałem.
Dalej stał nieruchomo. Ta wwiercająca się w umysł cisza była nie do zniesienia. Nie miałem wyboru: zarzuciłem barierę i zamknąłem oczy. Przyjemny, chłodny powiew wiatru owionął mi kark. Rzeczywistość znów zaczęła falować. W tle usłyszałem stłumiony wystrzał i głos tej postaci:
– шлюха!
Znów wszystko ucichło – by za moment powrócić ze zdwojoną siłą. Miałem pecha, bo akurat obok mnie przejeżdżała karetka na sygnale. Zakryłem uszy, jeszcze zanim otoczenie stało się na nowo wyraźne. Było tak upiornie głośno, że myślałem, że bębenki mi popękają. Na szczęście pomału dochodziłem do siebie. Nie lubiłem tego uczucia – tuż po wyjściu z wizji. Miałem ochotę wymiotować… z trudnością się powstrzymałem.
Wyciągnąłem ze spodni komórkę i zacząłem szukać miejsca, które przed momentem odwiedziłem. Nie było to trudne – z uwagi na język, którym posługiwał się dziwny mężczyzna z wizji. Zacząłem analizować jego wygląd i osprzęt. Nie mógł być żołnierzem, bardziej jakimś najemnikiem. Może należał do specnazu? – rozmyślałem.
Po kilku chwilach przeszukiwania Google'a znalazłem to miejsce, chociaż nigdy realnie w nim nie byłem: Plac Czerwony. W mojej wizji został odwzorowany dokładnie. Zastanawiałem się, jak to możliwe, bo większość projekcji miała jakiś defekt. Do tej pory nie udało mi się tak precyzyjnie odtworzyć w umyśle nawet tych miejsc, które dobrze znam. Kojarzyłem tylko jeden podobny przypadek – Tadeusz. Kiedy mnie szkolił, zawsze generował perfekcyjne wizje. Jednak używał do tego celu postrzegania. Potrafił w wizji odnaleźć dowolną osobę przebywającą w dowolnym miejscu – nawet jeśli mieściło się ono na drugim końcu świata. Następnie dostrajał się do częstotliwości, z jaką drgał umysł ofiary, i przejmował jej wspomnienia.
Próbowałem wielokrotnie, ale ta sztuka nigdy mi się nie udała. Wymagało to skupienia całej dostępnej energii wizji w jednym punkcie i odpowiednie jej ułożenie na płaszczyźnie wielowymiarowej. Jednak teraz wykluczyłem tę możliwość, bardziej podejrzewałem, że ktoś po prostu wkradł się do mojej projekcji i próbował przejąć nad nią kontrolę. Tylko w jakim celu? - pytałem się w myślach, lecz nie mogłem odnaleźć odpowiedzi. Porzuciłem więc te rozmyślania i skierowałem sie w stronę drzwi wejściowych szpitala.
Na podjeździe stało kilka karetek, większość była już pusta. Tylko przy jednej ratownicy krzątali się próbując znieść nosze z poszkodowanym. Czekało na niego już łóżko szpitalne. Mężczyzna, chociaż nie byłem w stu procentach pewny czy na pewno, wył z bólu przy najmniejszym nawet ruchu noszy. Jego ciało było pokryte czerwonym bąblami, z których toczyła się surowica. Poczułem, jak żołądek podchodzi mi do gardła. Odwróciłem na chwilę od niego wzrok i zaczerpnąłem powietrza. W tym samym momencie poszkodowany zawył przeraźliwie. Pierwszy raz poczułem strach, taki prawdziwy, jakby to mnie miano torturować i obdzierać ze skóry. Zimny dreszcz przeszedł całe moje ciało. Spojrzałem znów w jego kierunku - poparzone ciało leżało już na żółtej folii. Pokryta była jakąś mazią, która zaczęła dawać widoczne ukojenie pacjentowi. Przestał wyć jak zarzynane zwierzę.....

astra40

astra40 2019-10-17

Piękny widoczek, a opowiadanie bardzo ciekawe! Super!

lucilla

lucilla 2019-10-23

....co to jest urywek Twojego opowiadania, książki ? bo to chyba nie sen opisujesz ?

anad60

anad60 2020-01-09

aż mnie zatkało.....coś piszesz ? bo jeśli tak
to to będzie bestseller.....Pozdrawiam *;*

bourget

bourget 2020-04-26

o rany...beznadziejne...kto by to "kopiowal"???

dodaj komentarz

kolejne >