Z życia pani domu
-
-"Wróciłam dzisiaj z pracy w dość kiepskim nastroju. Pytam się mojego małża co by zjadł na obiad. Okazuje się, że od 3 lat niezmiennymi i ulubionymi daniami mojej mężowskiej mości są potrawy o nazwie "byleco" i cokolwiek . Wiec dzisiaj po usłyszeniu "zrób cokolwiek" nalałam ciepłej wody z czajnika do talerza i podałam pod nos . Do słowa "smacznego" wlałam tyle słodyczy i uczucia ile tylko mogła wykrzesać z siebie osoba z bólem głowy i ogólną niechęcią do całej planety. Małż najpierw popatrzył w talerz potem na mnie. W jego wzroku dostrzegłam jakąś wątpliwość w mój stan umysłowy ale mogło mi się wydawać. Potem również niepewnie spróbował wody. Lekko się skrzywił po czym sięgnął po sól i pieprz . Po nasypaniu przypraw wziął się do pałaszowania. Muszę przyznać, że tym razem to ja na niego spojrzałam jak na osobę, która ma obluzowane klepki. Zjadł wszystko i nawet brewka mu nie tykła. Po czym stwierdził, że było dobre choć mało sycące.
- To się cieszę Kochanie, że Ci smakowało bo ugotowałam na tydzień."