jest remis, tak łatwo się nie poddam, jeszcze niecały tydzień, walczę do końca.
wszystko dookoła jest mi obojętne? i to nie tylko wynik stresów i niepowodzeń w ostatnim czasie. co mnie nie zabije to mnie wzmocni, z drugiej strony jak nie wzmocni to zabije. egzaminy i praca, praca i egzaminy, jak się nie ma czasu pielęgnować to jest szansa, że poprostu umrze, zginie. patrzę z wielkim pesymizmem na to co mnie otacza i zastanawiam się gdzie podziało się moje niezależne i optymistyczne spojrzenie na świat. gdzie ja jestem, bo czuję, że utkwiłam w jakimś cholernym czarnym punkcie. błagam, niech to minie, albo w jedną, albo w drugą stronę, bo nie zniosę samej siebie i takiej egzystencji bez zrywów i porywów, bez spontaniczności i CZEKAM. zabierzcie mnie z tego miejsca