Na niebie trwały zmagania. Ciemne chmury, które pod osłoną nocy opanowały niebo, powoli ustępowały, jakby obawiając się krwistej czerwieni, nieustępliwie nacierającej.
Spektakl był niewątpliwie ciekawy, ale my rozglądaliśmy się na boki, wypatrując łosiowych kształtów.
Mogłam się nie fatygować. Albo spały w najlepsze ( w przeciwieństwie do dwojga mieszkańców miasta), albo ciemności kryły je dla naszych oczu i aparatów.