Parę razy słyszałam dziwne odgłosy dochodzące z gąszczu - a to kwik prosięcia, to znów miaukot rozzłoszczonego kocura. Nigdy jednak nie udawało mi się zobaczyć stworzenia, które je wydaje, jeśli nie liczyć sytuacji, gdy ciemny ptak, szybki niczym błyskawica, przebiegał mi ścieżkę gdzieś w podmokłym terenie.
Teraz, jak duch, wychynął z traw i nie wydając żadnego głosu, stał na skraju kałuży. Leżałam, rozciągnięta plackiem w ukryciu i ledwie śmiałam oddychać. Wodnik nie zniknął na szczęście, jak to ma w zwyczaju, a wręcz odwrotnie, rozgościł się na jakiś czas.