gdzies po drodze w gory zatrzymalismy sie na chwile przy przydroznym stoisku z owocami, kapeluszami, miodem i czymbadz jeszcze. Siedzialam w samochodzie podziwiajac kozy, ktore wyjadaly z rowu wyrzucone tam przez sprzedawce owoce. Zapach tych lekko gnijacych cytrusow i bananow i koz i rozgrzanego powietrza wczesnego popoludnia zostanie mi w nozdrzach na dlugo... nie byl, ze dodam calkiem nieprzyjemny. Ot- chwila przy drodze, w miejscu bez nazwy. A ze mna zostala bardziej niz inne.