po krótkim przerywniku kłódkowo pralniczym

po krótkim przerywniku kłódkowo pralniczym

powrót do domów Cape May. Ten na zdjęciu przypomina domy Nowego Orleanu w Luizjanie, czy 1711 kilometrów na południowy zachód od Cape May. Kolorystyką też przywołuje na myśl cieplejsze krainy Unii. Nie znalazłam informacji na temat " a cemu tak?". Słuchajcie tedy tego, co usłyszałam we własnej głowie.

Młody Johny z wioseczki rybackiej wybrzeży New Jersey wychował się w domu weterana wojny rewolucyjnej ( czyli tej z Washingtonem przeciwko tyranii Jurka bodaj Trzeciego, króla Anglii, tego który sikał na niebiesko i szalał z niezdiagnozowaną {bo i jakże!} porfirią). Johny więc słuchał z płonącymi uszami kiedy coraz głośniej mówiono o tym, że Stany Południa chcą się oddzielić od Unii i nowo wybrany prezydent Lincoln najprawdopodobniej wyśle na południe żołnierzy. Nasz Johny aż trząsł się z ochoty do walki! Dziadek, zawsze pełen historii glorii i chwały nagle zaczął przestrzegać, że wojna to flaki, krew i cierpienie i upiory powracające co noc lata całe po niej, choć mówił o tym jakby ciszej, jakby z zawstydzeniem, bo prawdziwemu mężczyźnie nie uchodzi okazywać słabości. Chciał chłopaka zatrzymać w domu, może dlatego, że szła wiosna i potrzebne były wszystkie ręce do pracy? Johny jednak pewnego dnia w maju, kiedy kilku chłopaków z wioski pomaszerowało już z pierwszym oddziałem w stronę Delaware, zarzucił sieć po raz ostatni, uściskał ojca, dziadka i rodzinę i sam stał się pionkiem w wielkiej grze. Czy to było o bawełnę, niewolników, wpływy, pieniądze czy ulewający się testosteron- spierać się nie będziemy. Johny powąchał proch w paru mniejszych potyczkach wędrując ciągle na południe. Wielkie to było doświadczenie dla młodego chłopaka: nowi ludzie, nowe widoki, muzyka, akcenty, nowe ideały i nowy strach o życie, przerażenie po stracie kolegi, rozpacz i niepewność jutra. Kiedyś dotarł z kolejnym oddziałem ( a przenosili go kilkakrotnie łącząc ludzi, którzy przetrwali kolejne bitwy i bitewki w nowe jednostki jak zlewki z wielu butelek- do jednej) na plantację gdzieś w Alabamie. Jego oddział stacjonował w folwarcznych budynkach, z których widać było dom właścicielki. Johny, odpocząwszy nieco, podziwiał dziwną architekturę tego domu z ciągnącymi się wzdłuż całej fasady otwartymi gankami, ze zdobionymi kolumnami i kolorystyką, która nawet w najbardziej gorące i duszne wieczory przynosiła ulgę i pozory chłodu. I marzył, że wróci do domu, do New Jersey i też będzie miał taki właśnie dom. A potem obrobił dwa pod rząd pociągi z żołdem dla całej armii ( której dowódcą był ciągle jeszcze McClellan, a którego Lincoln nie lubił i odwołał w trakcie wydarzeń, o których tu piszę!) i w zamieszaniu nikt się nie zorientował, że to właśnie Johny skubnął dwa worki forsy z jednego składu i dwa następne z drugiego. McClellan był butnym dupkiem, że dodam od siebie. Na osi czasu nie ma siły, żeby za jego dowództwa Jankesi byli już w Alabamie, kisił ich bowiem i marynował bez uzasadnienia pod Washingtonem, ale to moja historia i nie musi się trzymać faktów- choć jak widzicie, jednak je podaję! Johny wrócił, chałupę na wzór tej z Alabamy postawił i do końca swoich dni doczekać się nie mógł choć jednego tak cholernie, upiornie i strasznie wilgotnego i dusznego wieczoru jak wtedy w Alabamie:) The end!

mariol7

mariol7 2018-10-13

A mnie się te domy kojarzą z "Dziećmi z Bullerbyn". Z okna do okna sąsiada tak blisko, że można liściki na nitce przesyłać... ;-)

halka

halka 2018-10-13

Aniu,podziwiam nie tylko chałupę ale Twój talent twórczy...powinnaś pisać powieści bo wspaniale Ci to wychodzi. Spróbuj...masz dar i szkoda aby się zmarnował.

ewab1

ewab1 2018-10-13

Piękny opis :)

krycha2

krycha2 2018-10-13

...już świetnie tę historię opowiedziałaś,że zaraz będę się oglądać za Twoja książką...masz talent kobito...Czytam z zaciekawieniem ...no i te domy bardzo mi się podobają...a jak wspomniałam geneza ich powstania też...Pięknie..

mariol7

mariol7 2018-10-15

A, a historia bardzo przekonująca i ciekawa! I opisana barwnie. :-)))

dodaj komentarz

kolejne >