Szłam z koszykiem truskawek przez las. Słońce śpiewało mocno, a w jego promienie wsłuchiwały się gałęzie liściastych drzew.
Nagle zobaczyłam Cię. W dziwnej aurze szedłeś z naprzeciwka.
Zamrugałam nerwowo. Spuściłam wzrok i przełknęłam ślinę. Wzrok upadł na czarnej drodze. Gdy go podniosłam, byłeś już blisko. Miałeś wyciągniętą do mnie dłoń. Taką Twoją dużą i ciepłą. Powiedziałeś, że będzie dobrze, że jeśli wybaczę to się poprawisz. Wybaczyłam Ci. Ogarnąłeś mnie w swoich ramionach tak jak zawsze. I znów czerpiąc ciałem Twoje dłonie czułam się wspaniale. Wyjąłeś mi z ręki koszyk truskawek. Nie broniłam go. Zwiodły mnie te Twoje dłonie duże, ciepłe i ramiona bezpieczne... I znów...
Tak nagle... Gdy tylko zdążyłam zamknąć oczy, odepchnąłeś mnie, zabrałeś truskawek koszyk i odszedłeś. A ja klęczałam na czarnej drodze i zbierałam z niej łzy...
walenty 2008-08-06
bez kuszenia do obzarstwa prosze!
swietny kadr!
nie mowiac o reszcie!
mucha7 2008-08-06
ojjjj jak to kusi :)))) juz lece ze slomeczkä :))))) mniaaaammm :))))
psych 2008-08-06
lakis brutal,ale we wierszu ..dobrze że we wierszu
mikeml 2008-08-08
Bardzo "fajny" podpis. Pozdrawiam :)