https://www.youtube.com/watch?v=TdzNDaxYZhs
Jeden podopiecznych Hospicjum Domowego Księży Marianów, pan Antoni, chorował wiele lat. Od trzech lat leżał obłożnie chory. Żona przez te lata starała się pielęgnować męża sama. Czyniła to rzeczywiście z wielkim oddaniem. Gdy już nie mogła sobie rzeczywiście poradzić, gdy na wyniszczonym chorobą nowotworową ciele pojawiły się trudne do wygojenia odleżyny poprosiła o pomoc nasze hospicjum.
Pielęgniarka zawsze miała wsparcie rodziny. Pewnego razu zawiadomiono nas o objawach wskazujących na agonię: brak wyczuwalnego tętna, przerywany oddech, plamy opadowe, sinienie itd. Pojechałem razem z pielęgniarką. Pielęgniarka oglądnęła chorego, ułożyła jak najlepiej głowę, zwilżyła mu usta i popatrzyła w moją stronę. Rozumieliśmy, że jedno tylko można jeszcze robić - modlić się.
Rodzina nauczona wcześniej przed naszym przybyciem i w trakcie modlitwy trzymała na zmianę pana Antoniego za rękę. Po trzech tajemnicach różańcowych i specjalnych modlitwach przy konających pomyślałem sobie, że może jeszcze ktoś z rodziny zechciałby coś umierającemu powiedzieć. Powiedziałem o tym głośno. Padło pytanie, a co na przykład. Zwróciłem się do żony: "Niech Pani powie mężowi, że go kocha". Żona odpowiedziała: "Przecież on widzi tyle lat, że troszczę się o niego. Ja mu takich rzeczy nie mówiłam". Powiedziałem, żeby jednak mu o tym powiedziała. Bo chociaż nie daje znaku, to prawdopodobnie coś czuje i słyszy. Córka też poprosiła mamę. Żona podeszła do męża, wzięła jego rękę od córki i powiedziała: "Antoś ja Ciebie bardzo kocham. Zawsze będziemy razem". Po chwili patrząc na skórę umierającego pomyślałem, że zmieniło się nagle oświetlenie. Ciało stało się jakieś inne. Odkryłem, że czuć puls. Oddech się wyrównał. I powoli oczy, które do tej pory wywracały się w różnych kierunkach zaczęły się otwierać.
Kontynuowałem modlitwę spodziewając się zaraz powrotu agonii. Ale wprost przeciwnie... Po dłuższej modlitwie w przerwie żona powiedziała, że żałuje iż mąż nie może zobaczyć ogrodu przygotowanego po części z myślą o nim. Rzekłem: "To niech Pani przyniesie ogród tutaj. Niech Pani przyniesie kwiaty z ogrodu". Spytała się, czy nie żartuję i pobiegła. Za chwilę przyniosła różę, którą przed twarzą Antoniego trzymał wnuk. Z czasem, gdy pan Antoni szerzej i spokojniej otwierał oczy jakby się jeszcze ożywił. W końcu widząc, że tu nie idzie już na śmierć po długim w sumie czasie zadziwiony pojechałem do innych obowiązków. Na koniec chyba mi nawet cichutko odpowiedział: "Szczęść Boże".
Pan Antoni żył jeszcze trzy dni. Z relacji pielęgniarki dowiedziałem się, że był to dla tej rodziny czas niezwykły, coś ze święta. Jedna z córek przez to zbliżyła się do Kościoła. Ja osobiście pomyślałem sobie, że rzeczywiście miłość zawsze może wzrastać, że w sytuacji tej rodziny wydawałoby się, że już nic nie można udoskonalić. A jednak to nadużywane słowo: "Kocham Cię" otworzyło coś niepojętego.
ks. Andrzej Dziedziul
dodane na fotoforum: