W pustych zaułkach mrok gęstnieje
i czarną falą niby rzeka wzbiera.
Słońce powoli odkrywa znużenie.
Kolejny dzień już umiera.
Jeszcze błysk płowy przeszywa niebo,
jak krzyk agonii
lecz nikt go nie słyszy.
Zastygam z blaskiem pochwyconym w dłoni.
Świat się już toczy po krawędzi ciszy.
Na ciemnym niebie gwiazd srebrnych miliardy
jak światła miasta nagle rozkwitają.
Skrywają takie jak ten senne światy,
gdzieś tam anioły pośród nich mieszkają.