https://www.youtube.com/watch?v=DWYjjRJ8j5o
Już po raz czwarty byłam w Wilnie z pielgrzymką. Kiedy stanęliśmy przed obliczem Tej, która od wieków w „Ostrej świeci Bramie”, łzy zakręciły mi się w oczach. Po Mszy świętej i różańcu grupa poszła zwiedzać Uniwersytet Wileński, kościół św. Piotra i Pawła, klasztor bazyliański i katedrę, a ja, za wiedzą przewodników, pozostałam w kaplicy Matki Bożej Ostrobramskiej. To przed Jej obliczem moja ziemska Mama uczyła mnie Ojcze nasz i Zdrowaś Maryjo.
Jeszcze odmówiliśmy Koronkę do Bożego Miłosierdzia przed obrazem „Jezu, ufam Tobie” w kościele Świętego Ducha. Potem były Troki, Kowno, Świteź. Miło odkrywać ślady polskości, śpiewać przy ognisku nad Niemnem pieśni harcerskie, legionowe…
Gdy wróciliśmy do Kalisza, była północ. Państwo H., mieszkający w mojej dzielnicy, stwierdzili, że nie warto brać taksówki: „Spacer dobrze nam zrobi”. Zapewnili, że odprowadzą mnie pod sam dom, więc zaufałam ludziom poważnym, starszym. Jednak pod swoim blokiem zdecydowanie odmówili odprowadzenia mnie do domu, na drugi koniec ciemnej ulicy. Była godzina pierwsza w nocy. „Jest naprawdę spokojnie, nie musi się pani niczego bać” – mówili. „Chuligani o tej porze śpią” – dodał pan z finezyjną beztroską. Cóż było robić? Z bijącym sercem poszłam sama w otchłań nocy.
Ulica była długa i zadrzewiona. W dłoni ściskałam różaniec, z którym nigdy się nie rozstaję. Szłam szybko, nie oglądając się za siebie. „Pani Różańcowa, nie możesz mnie tak zostawić…”. Aby wytrzymać napór lęku, półgłosem szeptałam Pod Twoją obronę. Wszystko w zasięgu wzroku było pogrążone w ciemności… Wtem usłyszałam trzask gałęzi i kroki. Było ich kilku. Uciekałam, ściskając w dłoni różaniec. Gdy wydawało się, że już mnie doganiają, z naprzeciwka wyłonił się mężczyzna. Ochrypłym głosem powiedział: „Niech się pani nie boi, ja panią obronię”. Tamci się zatrzymali. Mężczyzna z wielkim workiem i długim kijem stanął pomiędzy mną a nimi. W blasku latarni zobaczyłam znoszone ubranie, potargane, brudne włosy, błyszczące oczy. „Spośród takich rekrutuje się wielka armia wykolejeńców” – pomyślałam. Okazało się, że był to dobry i bardzo wrażliwy człowiek, szukający pod osłoną nocy chleba po śmietnikach. On uchronił mnie od tragedii, a może i śmierci. Różaniec przyniósł ocalenie. Gdy podarowałam mu 20 zł (przeznaczone wcześniej na taksówkę), chciał całować moje ręce. „Wstydzę się swojej nędzy. Nie mam pracy, dziecko głodne, nie mam za co opłacić czynszu…” – mówił. Przyznał, że jego biedę spowodowało pijaństwo. Ubolewał nad losem swej córki, będącej na łasce złośliwego męża. Gdy powiedział, że codziennie modli się za nią, podarowałam mu swój różaniec. Ucieszył się bardzo. Podprowadził mnie pod mój blok.
Gdy wracam do tamtego wydarzenia, jestem do głębi poruszona. Matka Boża cudem mnie uratowała. Postawiła na ciemnej ulicy biednego, obdartego człowieka – „rycerza w łachmanach”. Cuda zdarzają się częściej, niż nam się wydaje. Matka Boża chce, by mówić o Jej dobroci, potężnym orędownictwie, różańcu i nieustannie Jej dziękować.
Emilia Piechota, Kalisz