Biegł Rokitka przez pole ,
Zrywał cudzą fasolę,
Kuprem kręcił i fikał
I przed siebie pomykał.
Spotkał kuma Błażeja,
Wstąpiła weń nadzieja.
-Tego skuszę – powiada,
I do niego zagadał.
-Witajcie, gospodarzu,
Ja poznałem od razu,
Że szukacie dukatów
By pochwalić się światu.
Mam ukryte złocisze
Gdzie się wierzba kołysze,
Cały worek banknotów
U korzenia wykrotu.
Błażej oczy wytrzeszczył
I do diabła tak wrzeszczy:
- Przydałoby się złoto,
Zabrałbym je z ochotą!
Lecz co za to chcesz, licho?
Diabeł szepnął mu cicho:
- Przywłaszcz złoto sąsiada,
Bo to jego jest wada,
Że jest skąpy nad dziwo;
Później wyprzyj się żywo.
Len sąsiadki do studni,
Wrzuć, niech tam się paskudni,
Pobij brata na graniu,
A gdy powie ci – draniu-
Naurągaj zjadliwie.
I do karczmy zawijaj,
I kościółek omijaj ,
-Przyrzekam ci to, stary,
na łeb mojej Barbary,
jak radziłeś, tak zrobię,
teraz pójdę już sobie.
-Nie wystrychnij na dudka,
Bo ze mną sprawa krótka!
Rzekł i kopytem trzasnął
Diabeł – stało się jasno
I wydobył trzos złota.
-Dobra to jest robota,
Daj mi ! – Masz tu zadatek,
Za grzechy twe zapłatę.
Diabeł wierzgnął i świsnął,
Czapkę do łba przycisnął
I poleciał nad polem,
Rad był, że Błażka dole
Za talary zhandlował,
W przestworza poszybował.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Zbudził się Błażej, widzi,
Rokitka z niego szydził,
Ani diabła, ni złota,
Zgasła wszelka ochota,
By wykonać zło diable
Ślisko, gładko i nagle.
Zmienić się postanowił,
Stary ołtarz odnowił,
Kupił tam wszystkie świece
Stał się pobożny wielce.