4. ROCZNICA ŚLUBU JOASI I JACKA…
1/3
Kilka dni temu przeczytałem fragmenty wywiadu, jakiego udzieliła „Faktowi” Joanna „K**wska”, żona niejakiego Jacka „K**wskiego”.
Okazją do przeprowadzenia wywiadu była 4. rocznica ich ślubu kościelnego, nie dziwota więc, że kontrowersje związane z tym wydarzeniem były jednym z głównych tematów wywiadu. Rozgoryczona „K**wska” mówiła m.in. o wrzawie medialnej, jaka towarzyszyła ich ślubowi kościelnemu, nieustannym hejcie oraz rzekomo niesłusznych oskarżeniach, z jakimi musieli się „K**wscy” swego czasu mierzyć.
Pewnie przeszedłbym nad tym wywiadem do porządku dziennego i nie zajmowałbym się kolejnym stekiem kłamstw wypowiadanych przez kolejną PIS-dówę, gdyby nie to, że ta PIS-dówa w owym wywiadzie zaatakowała jednego z nielicznych duchownych, którego bardzo lubiłem, ceniłem i szanowałem, a który niestety zmarł kilka miesięcy temu po długiej i ciężkiej chorobie. Mam na myśli Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego.
Powodem do zaatakowania przez „K**wską” nieżyjącego już duszpasterza były jego krytyczne wypowiedzi właśnie nt. skandalu wokół ślubu kościelnego „K**wskich”. Chcę w tym miejscu uściślić, że Isakowicz-Zaleski rzeczywiście wypowiadał się bardzo krytycznie, tyle że nie o nowożeńcach „K**wskich”, a o władzach kościelnych za podjęcie przez nie szeregu decyzji rażąco sprzecznych z prawem kościelnym, zwykłą uczciwością i przyzwoitością.
Duchowny mówił swego czasu, że w całej swojej 37-letniej posłudze kapłańskiej nigdy nie spotkał się z przypadkiem „unieważnienia małżeństwa po tylu latach pożycia, gdzie narodziło się troje dzieci”.
Mówił również: „Co jest jeszcze dziwniejsze, nowa żona pana Kurskiego też miała wcześniej ślub kościelny, oczywiście z inną osobą, i też to małżeństwo jest unieważnione. Taki dublet, kiedy pobierają się dwie osoby, które obie mają unieważnienie ślubu kościelnego, to jest rzecz niespotykana”.
Tak czy siak „K**wska” poczuła się bardzo dotknięta tymi słowami duchownego i postanowiła mu się „odwdzięczyć”, tyle że już po jego śmierci.
Stwierdziła w wywiadzie, że Isakowicz-Zaleski w swojej krytyce zachowywał się tak, „jakby nie miał pojęcia, o czym mówi”. I natychmiast dodała, że „ksiądz Isakowicz nie zajmował się przecież zawodowo podobnymi sprawami. Nie był prawnikiem, tym bardziej prawnikiem kanonicznym. Warto zaznaczyć, że nie ma czegoś takiego jak rozwód kościelny czy unieważnienie. Jest stwierdzenie nieważności związku!
A to fundamentalna różnica! Ksiądz się tak wypowiedział, bo wydawało mu się, że ma prawo komentować czyjeś życie bez żadnej wiedzy na jego temat albo czyjeś decyzje. Otóż nikt nie ma takiego prawa i jest to nie fair”…
Na zakończenie zaś „K**wska” stwierdziła, że jest już tym bardzo zmęczona i „nie rozumie, dlaczego jej i mężowi wciąż jest to wypominane”!
I dodała: „W Polsce stwierdza się nieważność ok. 3 tys. ślubów rocznie, byliśmy jedną z tych par. Proces był długi, trwał prawie 4 lata, nie było żadnych preferencji, tylko fakty i świadkowie. Jest to bardzo przykra procedura, ale przeszliśmy ją, bo pragnęliśmy tego, żeby nasza miłość była w zgodzie z naszą wiarą (…) Kto tego nie rozumie, reprezentuje poziom ignorancji wpisów hejterskich trolli na portalach”.
No i wszystko jest już jasne!
Isakowicz-Zaleski nie znał się na prawie kanonicznym, mylił się i niesłusznie krytykował „K**wskich” oraz kościół… Mylili się również wszyscy ci, którzy oburzali się z powodu unieważnienia przez władze kościelne poprzednich związków małżeńskich „K**wskich”! BO TE ICH POPRZEDNIE MAŁŻEŃSTWA NIE ZOSTAŁY PRZECIEŻ PRZEZ KOŚCIÓŁ UNIEWAŻNIONE! ONE ZOSTAŁY… UZNANE ZA NIEWAŻNE!
A to podobno fundamentalna różnica…
Dziennikarz „Faktu” przeprowadzający wywiad nie dopytał niestety, na czym zdaniem „K**wskiej” polega fundamentalna różnica pomiędzy „unieważnieniem związku” a „uznaniem związku za nieważny”.
Jak dla mnie to nie ma pomiędzy tymi określeniami nie tylko różnicy fundamentalnej, ale w ogóle żadnej różnicy!
Moim zdaniem unieważnienie czegoś jest równoznaczne z uznaniem tego czegoś za nieważne. Ale może ja nie jestem tak inteligentny, jak mi się wydaje i może jednak się mylę…
cd pod następną fotką
(zdjęcie ze strony autora tego tekstu)