gdy jeszcze byłam młoda, gdy chodziłam do liceum plastycznego omawialiśmy na jednych z zajęć właśnie ten obraz. Marna kopia w podręczniku od Historii Sztuki pobudzała we mnie jakieś małe pokłady emocji. Pod względem wizualnym przypadła mi tonacja, zimne, \"martwe\" kolory,dramaturgia i turpizm coś pięknego. Czułam jednak też powiązanie duchowe, coś mi mówiło, że to mój ulubiony obraz nie wiedzieć czemu.
Po 6 latach, zupełnie przypadkiem znalazłam sie w Paryżu, w Luwrze... Była tam też Tratwa.
Ogromna, namalowane postacie w naturalnej skali potęgowały obiór tragizmu. Życie i śmierć, nadzieja i obojętność. Wszystkie emocje na jednym obrazie, była to interpretacja reportażu ale jakże wierna, jakże żywa w swej martwocie. Obraz zawsze był bliski memu sercu, dzisiaj już uświadomiłam sobie dlaczego. Otóż czuję nić powiązania, jakby ktoś namalował go z dedykacją tylko dla mnie, czuję się jak ten rozbitek, dryfuje na tratwie po martwym oceanie z masą podobnych mi pobratymców. Wszyscy choć podejmujemy inne działania, starania, dążymy tak naprawdę do jednego... do ocalenia samego siebie, zapewnienia ładu, harmonii i bezpieczeństwa. Wielu w bezsilnności swej podejmują sie zaprzestania tej maskarady, odchodzą... inni zaś z ich \"ofiary\" budują swój sukces.