konwaliowa pora
o swicie poranka
gdy las pachnial kora
szlam do kochanka
slodkosci mu nioslam
w koszyczku rumianym
wesola jak wiosna
jak w maju bociany
zmoczylam sukienke
na ud aksamicie
unioslam ja z wdziekiem
rumieniac sie skrycie
patrzyl moj kochanek
na to co sie dzialo
czekajac na wianek
drzalo jego cialo
haftowana bluzka
sama sie rozpiela
slonce piersi muska
prosi bym ja zdjela
kochanek podchodzi
kladzie swoje dlonie
palcami uwodzi
w piersiach moich tonie
zamykamy oczy
pieszczac zmysly swoje
pozadanie kroczy
miedzy uda moje
mocno przytuleni
lezymy tak w ciszy
nic tego nie zmieni
nikt nas nie uslyszy
pewnie wszyscy wiecie
jak cudne sa slowa
najpiekniejsza w swiecie
milosci rozmowa