Historia pewnego zegara,która nadal zatacza swoje koło.

Historia pewnego zegara,która nadal zatacza swoje koło.

(1-3)

Najpierw wprowadzenie do mojego dzisiejszego rocznicowego felietooonu:

Żeby ta historia miała ręce i nogi ,czyli prezentowanymi faktami łączyła się w logiczną całość ,muszę cytując z materiałów źródłowych zawartych w publikacjach (są także w internecie) wprowadzić zaglądających do mojej galerii w tło całej tej historii.

W wrześniu 1939 roku 162 Eskadra Myśliwska wyposażona w samoloty P-7, w chwili wybuchu wojny wchodząca w skład III/6 Dywizjonu Myśliwskiego stacjonowała na lotnisku Widzew i była częścią lotnictwa Armii "Łódź".

Jednak wtedy,we wrześniu 1939 r. ówczesny podporucznik Główczyński ,pilot tejże eskadry latał już wyłącznie na P-11c,najnowocześniejszej wtedy maszynie należącej jednak do dowódcy Jego dywizjonu mjr. Stanisława Morawskiego.
W dniu 1 września, w jednym z pierwszych tego dnia lotów alarmowych ppor.pil.Główczyński uszkodził rozpoznawczego Hs-126. 2 września nad Łodzią w walce z wyprawą bombową He-111 ciężko uszkodził jeszcze jedną maszynę, która dymiąc poszła ku ziemi (pilotowi przyznano pewne zestrzelenie, lecz straty tego Heinkla nie potwierdzili sami Niemcy). W kolejnej walce tego samego dnia ppor Główczyński i ppor. Tadeusz Koc ze 161 Eskadry dostrzegli lecącego na jednym pracującym silniku Messerschmitta Bf-110, którego atakowali ,aż do jego rozbicia w rejonie Pabianic.
Film o Me-Bf110: https://youtu.be/JHiCqeNOkns

3 września zaś ppor Główczyński zgłosił pewne kolejne zestrzelenie Dorniera Do-17, a 6 września He-111.

Głównym celem nalotu grupy He-111 , a o tym jest ta moja opisana tu historia (6 września) był pałac Juliusza Heinzla w "Parku Julianowskim" (w pałacu stacjonował sztab Armii „Łódź”)

W wyniku tego nalotu na sztab zginęło kilku żołnierzy, a pałac został poważnie uszkodzony i wkrótce potem rozebrany przez okupanta (o tym tragicznym wydarzeniu przypomina głaz z tablicą upamiętniającą to zdarzenie w parku im.Adama Mickiewicza).

Proszę zapamiętać ten fragment,bo łączy się z moją dzisiejszą,jakże osobistą opowieścią.

Jako ciekawostkę ,dotyczącą już dalszych losów tego pilota dodam,że 17 września 1939 r. po południu, pilotując jeden z ocalałych samolotów swojej 162 Eskadry ppor Główczyński odleciał do Rumunii.
Po zdaniu(a właściwie internowaniu) samolotu skierował się na południe by dotrzeć na terytorium Francji. Został aresztowany, przebywał w obozach internowania w Dragasani i Turnu Severin. Dwukrotnie był zatrzymywany także podczas pieszej wędrówki do granicy jugosłowiańskiej. Ostatecznie jednak 1 listopada 1939 r. przekroczył granicę z Jugosławią. Drogą przez Belgrad przedostał się do Grecji. 28 listopada w Pireusie wsiadł na statek "Pułaski", na którym 2 listopada dopłynął do Marsylii.

Tam też walczył.

25 stycznia 1942 r. przydzielono go do Sztabu Głównego, gdzie z ramienia lotnictwa pełnił rolę adiutanta gen. Władysława Sikorskiego. Uniknął śmierci podczas katastrofy gibraltarskiej - w locie tym zastąpił go adiutant z marynarki, por. Józef Ponikiewski. Główczyński był adiutantem także kolejnego Naczelnego Wodza, gen. Kazimierza Sosnkowskiego. W marcu 1944 r. na własną prośbę odszedł ze sztabu i 3 kwietnia podjął studia w Wyższej Szkole Lotniczej w Weston-Super-Mare.

Został odznaczony Krzyżem Srebrnym Orderu Wojennego Virtuti Militari (nr 12057), czterokrotnie Krzyżem Walecznych, czterokrotnie Medalem Lotniczym, Polowym Znakiem Pilota (nr 333) oraz francuskim Croix de Guerre. Po wojnie, w lipcu 1945 r. powrócił do Sztabu Głównego w Londynie. W chwili rozformowania Polskich Sił Powietrznych w Wielkiej Brytanii posiadał polski stopień majora i brytyjski Flight Lieutenanta.

Był współorganizatorem tworzącej się Samopomocy Lotniczej, późniejszego Stowarzyszenia Lotników Polskich.

Pozostał na emigracji, dopiero wiele lat później powrócił do Polski i zamieszkał na stałe w Warszawie.

Podpułkownik Czesław Główczyński zmarł 17 grudnia 2000 r. w wieku 87 lat. Pochowany został na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach.

Wracam teraz do mojej historii.

W dniu 6 września 1939 roku nad łódzkim szpitalem (dziś Wojewódzki Specjalistyczny Szpital Im,Kniaziewicza- ul. św.Teresy,obok parku im.Adama Mickiewicza) zestrzelony został przez podporucznika pilota Główczyńskiego jeden z samolotów He-111 bombardujący pobliski park,a głównym celem był wspomniany już przeze mnie pałac Juliusza Henzla,gdzie znajdował się sztab "Armii Łódź".

Jeden z pierwszych ,którzy znaleźli się przy dopalającym się wraku ,znalazł się jeden z członków mojej rodziny, 20 letni wtedy ,a od 36 lat nieżyjący już Jan S.(zmarł w październiku 1984 r.)

Zdążyłem Go jeszcze odwiedzić i pożegnać tuż przed Jego śmiercią, w Szpitalu Barlickiego w Łodzi-przyjeżdżając wtedy specjalnie z stolicy-gdzie byłem na pierwszym roku studiów.

On to z ramienia ówczesnych władz wojskowych jako członek zespołu gaśniczo -ewakuacyjnego grodzkiej straży pożarnej w Łodzi został skierowany jako dowódca sekcji do uprzątnięcia miejsca zestrzelenia załogi i przygotowaniu pochówku załogi.

W latach 70-tych dopiero pokazał i opowiedział swoją historię i udział w tym wydarzeniu najbliższym, a zwłaszcza to,że stał się też wtedy właścicielem zegara z rozbitej tablicy przyrządów tego zestrzelonego He-111,a po zgłoszeniu faktu wymontowania tego urządzenia ze spalonego wraku przełożonym,zostało ono przekazane mu przez nich na pamiątkę tego zdarzenia.

Zegar ten został potem oprawiony przez Niego w wytoczoną też przez Niego(był z wyuczonego zawodu stolarzem i ślusarzem w jednej osobie) z dębiny obudowę , który potem "tykał" przez ponad 60 lat na nocnej szafce pewnej bliskiej Jemu i mnie nieżyjącej już od 31 lat Osoby.

Opisuję ten dziwny epizod kawałka historii,gdyż po odnalezieniu zdjęć tego zegara i analizie zapamiętanych opowieści sprzed 30-tu lat,jestem przekonany,że to ten sam zegar ,który był na wyposażeniu tego właśnie zestrzelonego 6 września 1939 roku He -111.

Wiem,chociaż jeszcze bardziej jednak przepuszczam ,że ten zegar znajduje się dalej gdzieś u kogoś(?)w rękach prywatnych,zadbany,ale niestety już nie" tykający",gdyż dotąd (z dawnej relacji właścicielki) żaden zegarmistrz nie chciał się wtedy podjąć jego konserwacji,nie umiejąc lub obawiając się
rozłożyć go nawet na części pierwsze.
Pamiętam też,że w ciemności cyfry 1-12 oraz wskazówki świeciły bardzo mocnym światłem fosforyzującym na znaczną odległość.
Zegar wyprodukowany w firmie (jak można odczytać ze zdjęcia) "Kienzle".

Moja konkluzja:

Ten prezentowany przeze mnie na zdjęciu zegar w takim razie nieodłącznie wiąże się z wspomnianym wrześniowym epizodem ppor pil. Piotra Główczyńskiego.który był właśnie tym,który zestrzelił wrogą maszynę (wspomniany He-111) nad Łodzią.

Historia zatoczyła koło.

A ja,dziś ,szóstego września,w 81 rocznicę tego zdarzenia Wam ją opisuję..

Jak poszukacie w annałach zbiorów na Waszych półkach lub na strychu lub piwnicy swojego wiekowego domu,to pewnie i Wy znajdziecie ciekawe przedmioty,które niosą za sobą jeszcze ciekawszą historię niż moja.

Sprzed lat,lub może nawet ...wieków?

Dziś mogę się przyznać do tego,że ten i wiele jeszcze innych faktów w rodzinnej i bliskich mi osób historii spowodował moje nie tylko dzisiejsze zainteresowanie tak historią czasowo bliską jak i tą nieco dalszą.

Tym,którym nie w smak mój styl,dobór tematów oraz ich treści, także sposób mojej narracji,niech po prostu tu przestaną zaglądać.
Tym bardziej,że mam już wiedzę o kogo chodzi.
Tak będzie najuczciwiej.

Ja im nie dobieram,ani nie krytykuję treści,jakie zamieszczają w swoich "autorskich" (sic!) galeriach.
Czasem,bardzo rzadko, prezentuję tylko swój punkt widzenia w wybranych,przyjaznych lub u tolerujących moje dziwactwa właścicielek ( właścicieli) galerii.

Dobrego dnia.
Copyright © maska33.

helios7

helios7 2020-09-06

Bardzo ciekawa historia, zegar może nie tykający, ale jakże cenny.
Każda rzecz rejestruje zdarzenia i nimi żyje...
Zanim zniszczymy pamiątkę rodzinną, warto to przemyśleć.
„Ludzie myślą, że żyją bardziej intensywnie niż zwierzęta, niż rosliny, a tym bardziej - niż rzeczy. Zwierzeta przeczuwają, że żyją bardziej intensywnie niż rośliny i rzeczy. Rośliny śnią, że żyją bardziej intensywnie niż rzeczy. A rzeczy trwają, i to trwanie jest bardziej życiem niż cokolwiek innego.”
/Olga Tokarczuk, Prawiek i inne czasy/

asiao

asiao 2020-09-06

Niesamowita historia... Daje do myślenia, jakie tajemnice skrywają czasem przedmioty. Może naprawy zegara podjął by się jakiś kolekcjoner hobbysta, oni nie często kolekcjonuja i sami naprawiają.... Byłoby warto!

izka08

izka08 2020-09-06

Każdy człowiek,budynek i przedmiot ma swoją historię.Dlatego bardzo lubię starocie.Pozdrawiamy.

skama07

skama07 2020-09-06

...a czas jak rzeka płynie....

milan57

milan57 2020-09-06

Wzruszająca historia ..i moje myśli dobrze odgadły ,że jest w tym coś głębszego ..wielkie zainteresowanie historią..

milan57

milan57 2020-09-06

Jeśli chodzi o tych zaglądających ..i po cichu krytykujących,donoszących , zawsze tacy byli tutaj i pewnie będą..dziwi mnie tylko to,po co to robią.

lucilla

lucilla 2020-09-06

Jak ja lubię takie historie... dziękuję !

davie

davie 2020-09-06

Wpis przeczytałam z wielkim zainteresowaniem.
Ciekawa historia....Pozdrawiam.

wojci65

wojci65 2020-09-06

Bardzo ciekawa historia rodzinna!

Pewnie to znasz, ale może w wolnej chwili zajrzysz...
http://www.rudapabianicka.fora.pl/za-miedza,39/ksawerow-widzew-lotnisko-polowe-inne-ciekawe-m-ca,141.html

wolke1

wolke1 2020-09-06

ciekawa całość

ricky

ricky 2020-09-07

Super ciekawa historia rodzinna !!!

halka

halka 2020-09-07

Niezwykła, rodzinna historia wiąże się z tym zegarem i z datą szóstego września. Warto byłoby ten zegar odzyskać...jest dla Ciebie cenną pamiątką. Dla obecnego właściciela, na pewno nie ma aż takiej wartości.

femme1

femme1 2020-09-07

Ale Ty jesteś mądry gość ..

femme1

femme1 2020-09-07

Dobrego dnia:)

kerion

kerion 2020-09-07

Szacunek dla sposobu przedstawienia pięknej historii.
Lekkość używanego słowa, to rzadkość.
Każdy ma prawo do własnego zdania i na każdy temat.
Ale szacunek trzeba mieć dla człowieka ... niezależnie dla jego poglądów.
Pozdrawiam

carla35

carla35 2020-09-07

Fascynujące:)

andrej5

andrej5 2020-09-07

wspaniała Pamitąka fascynująca Historia

chilu

chilu 2020-09-08

Brak pamiatek moze tez byc znamieniem historii.
Dziadkowie ze mojej strony to “Zabuzanie”, ze strony Meza Mama pochodzi z Litwy a tylko Tato rdzennie ze Starego Sacza.
Rzeczy wartosciowe zostaly w czasie wojny I tak zamienione na zywnosc a przesiedlencom tez nie bylo pozwolone zabierac dobr wedle uznania. Rodziny byly wtedy liczne I malo kto w tych trudnych czasach myslal bardziej o pamiatkach niz o chlebie I butach dla dziatwy. Zostala gdzies jakas zawieruszona moneta czy zdjecie….

maska33

maska33 2020-09-08

Prawda czasów.

maska33

maska33 2023-09-02

W styczniu tego roku zegar został odnaleziony w stanie idealnym.
Warto było go szukać w Rodzinie przez 3 lata.

dodaj komentarz

kolejne >